Akcja najnowszego epizodu skupia się przede wszystkim na dwóch wątkach. Pierwszy z nich dotyczy podejrzanego o terroryzm Sekou, a drugi przedstawia losy mieszkającego w piwnicy domu Carrie, Petera Quinna. Oba motywy są bezpośrednio powiązane z główną bohaterką. Prowadzi ona dochodzenie mające wyjaśnić skomplikowaną sytuację Sekou oraz próbuje pomóc swojemu cierpiącemu przyjacielowi. Odcinek rozpisany w ten sposób staje się z jednej strony dramatem obyczajowym, z drugiej opowieścią śledczą z niewielką domieszką polityki. To, co do tej pory było znakiem rozpoznawczym serialu Homeland, zostało pominięte. Gra wywiadów, działania operacyjne, infiltracja, dyplomacja, wątki sensacyjne – te wszystkie charakterystyczne motywy, które przez lata tworzyły markę Homeland, w omawianym odcinku nie istnieją. Jedynym „mocnym” elementem, mogącym przypomnieć widzom stary, dobry Homeland, jest blef Carrie w rozmowie z Saulem. Okazuje się, że nasza bohaterka jest bardzo blisko pani prezydent elekt i ma duży wpływ na bieżącą politykę Stanów Zjednoczonych. Protagonistka okłamuje byłego współpracownika w tej kwestii, mimo że jak się później okazuje, nadal mu ufa. Powstaje więc pytanie, czy zmiana tonu serialu to chwilowy zabieg czy tendencja, która będzie miała wpływ na cały sezon. Trudno to w tym momencie stwierdzić. Wszelkie dywagacje na tym etapie serii są bezzasadne. Trzeba zaznaczyć jednak, że zmiana charakteru serialu (która widoczna była również w poprzednim odcinku) podzieliłaby fanów i niekoniecznie zadziałała na korzyść całej produkcji. Wracając do treści odcinka, warto zwrócić uwagę, że postać Petera Quinna staje się w pewien sposób uzależniona od Carrie Mathison. Były agent nie jest w stanie funkcjonować w społeczeństwie bez protekcji swojej przyjaciółki. Ta zależność może przypominać trochę historię Brody’ego, który pod koniec swojego życia był również bezradny i także potrzebował pomocy Carrie. Romantyczne uczucie łączące tę dwójkę na razie w przypadku Quinna nie jest tak widoczne, ale można wysnuć tezę, że scenarzyści chcą stworzyć pewną paralelę pomiędzy tymi dwiema historiami. Warto też zauważyć, że twórcy dość często pozwalają oglądać rzeczywistość oczami Quinna. Tego typu zabieg generuje miejscami dość psychodeliczny klimat. Trudno powiedzieć, czemu ma służyć takie zagranie. Co prawda już w poprzednich sezonach uczestniczyliśmy w przedziwnych wizjach Carrie, jednak wtedy miały one dość duże znaczenie fabularne i jasno prezentowały nam stan psychiczny bohaterki. Tym razem to tylko gra kolorów i narkotyczny filtr. Nic specjalnego. Wątek osadzonego Sekou może przywodzić na myśl wspomnianą wcześniej The Night Of. Narracja jest bardzo nieśpieszna. Działania Carrie pozwalają nam poznać wiele szczegółów związanych ze skomplikowaną historią, w którą Nigeryjczyk się wplątał. Jak na razie wszystko wskazuje na to, że chłopiec jest niewinny, a jedynie uwikłany w niebezpieczną grę agencji rządowej z terrorystami. Bardzo powoli poznajemy tę historię. Sposób, w jaki Carrie prowadzi śledztwo, także nie jest cechą charakterystyczną Homeland. Tego typu rozwiązanie fabularne narzuca pewną formę odcinkowi i generuje wspomniane powolne tempo. Do tej pory wyglądało to trochę inaczej, nawet w piątym sezonie, gdzie również mieliśmy pewnego rodzaju dochodzenie. Tamtejsze działania miały jednak charakter bardziej operacyjny i wiązały się z ciągłym napięciem. W szóstym sezonie jak na razie takich emocji brakuje. Dwa wyżej wymienione wątki praktycznie zdominowały omawiany odcinek. W The Man in the Basement, ani Saul, ani Dar, ani prezydent Keane nie odegrali znaczącej roli. Dlatego też ten epizod ma taki, a nie inny charakter. Jak na razie zmiana tonu nie zadziała na korzyść produkcji. Zaprezentowana w pierwszym odcinku historia zdecydowanie zwolniła tempo. Zobaczymy, co zaproponują nam twórcy w kolejnym epizodzie. Na razie jest średnio.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj