Odcinek był podzielony w taki sposób, aby ani na chwilę widz nie stracił czujności i zaangażowania emocjonalnego w prezentowaną historię. Dochodzenie prowadzone przez Carrie, Dante’go i Maxa, mimo że mało dynamiczne, wygenerowało nastrój niepokoju charakterystyczny dla historii, które opierają się na ujawnianiu pewnej tajemnicy. Dodatkowo wątek miał wiele ozdobników fabularnych, dzięki którym ani przez moment się nie dłużył. Od otumanionej Carrie, kupującej indyjskie leki od zaprzyjaźnionego dealera, aż po komiczną scenę, podczas której Mathison sterroryzowała bogu ducha winnego pracownika Dash Cash. Dzięki takim prostym rozwiązaniom opowieść działa, jak należy, i nie wywołuje u oglądającego uczucia zniecierpliwienia. Po raz kolejny chapeau pax dla scenarzystów Homeland. Przez całą długość odcinka wątek Carrie przeplata się z dramatycznymi wydarzeniami z Saulem i Brettem w rolach głównych. Dostajemy tutaj pełnokrwisty thriller z elementami kina akcji i dramatu politycznego. Serial od zawsze specjalizował się w takich motywach. W poprzedniej serii niestety nie działało to jak należy. Teraz Homeland powraca na właściwe tory. Wydarzenia obserwujemy z kilku perspektyw. Z jednej strony mamy Saula, z drugiej Bretta, z trzeciej natomiast panią prezydent i Davida Wellingtona. Co ciekawe, są oni jedynie biernymi uczestnikami toczących się zdarzeń. Przypominają liście miotane przez wicher wojennej zawieruchy. Twórcy, kreując taką sytuację, pokazują jak niebezpieczny jest radykalizm i do jakich ekstremalnych sytuacji mogą doprowadzić słowa pełne nienawiści. „Jesteśmy tu jedynymi dorosłymi” - mówi Saul od Bretta, starając się znaleźć rozwiązanie z impasu. Między tymi dwiema postaciami istnieje niezaprzeczalna chemia. Bardzo dobrze ogląda się ich potyczki słowne i nie chodzi tylko o to, że obaj dysponują wyjątkowym tembrem głosu. Słucha się ich po prostu wybornie. Poza tym stanowią oni swoje przeciwieństwa, co tylko dodaje pieprzu do rywalizacji, która toczy się między nimi. Widać to szczególnie w końcówce. Saul, będąc po stronie aniołów robi wszystko, aby powstrzymać masakrę. Mimo że w przeciągu ostatnich odcinków sugerowano nam, że Brett nie jest do końca zepsuty moralnie, finalnie wybiera drogę populizmu. W omawianym odcinku dowiedzieliśmy się bardzo dużo o dziennikarzu. O’Keefe waha się, miota, ma wątpliwości... W odróżnieniu od Saula dostaje jednak możliwość wpłynięcia na wydarzenia. Wybór, którego dokonuje, definiuje go jako człowieka. Populizm – czyżby w omawianym epizodzie wyklarował się główny antagonista bieżącego sezonu? Demagogie widać zarówno w działaniach O’Keefe, jak i w sztabie pani prezydent. Media, marketing polityczny, zakłamywanie wizerunku – jak na razie tego typu motywy odgrywają najistotniejszą rolę w toczącej się opowieści. Jeśli Brettowi uda się doprowadzić do otwartego procesu, dostaniemy z pewnością polityczny pojedynek na populizmy, w którym każdy chwyt będzie dozwolony. Wydarzenia na farmie zdominowały odcinek. Sprawiło to, że nie dostaliśmy konkluzji dramatycznych wydarzeń z poprzedniego odcinka, kiedy to Wellington odważył się na samowolkę w kwestii zbombardowania konwoju w Syrii. Początkowa rozmowa między nim a panią prezydent sugeruje jednak, że sprawa może rozejść się po kościach. Jeśli tak się stanie, wątek ten wpisze się w polityczny motyw przewodni sezonu, w którym kluczowa jest kontrola nad opinią publiczną. Pionki zajęły już swoje miejsce na szachownicy. Kto jednak rozgrywa partię? Tropów jest kilka, jednak wciąż nie mamy pewności co do tożsamości głównych graczy. Najnowszy odcinek nie przyniósł odpowiedzi, ale był jasną sugestią, że tym razem antagoniści działają aż nad wyraz subtelnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj