W czwartym odcinku Jak poznałam twojego ojca nadal poznajemy historię Sophie, która umówiła się na randkę z Drew, czyli potencjalnym tytułowym ojcem. Bohaterowie w swoim towarzystwie czuli się tak dobrze, że kobieta zaprosiła wybranka na swoją imprezę urodzinową. Zdała sobie sprawę, że szalone plany na przyjęcie muszą zostać zmienione, żeby zaimponować partnerowi z wyrafinowanym gustem. Właściwie od samego początku odcinka, gdy starsza wersja Sophie oznajmiła, że w wieku trzydziestu lat nie uważała się za dojrzałą, kierunek tego wątku fabularnego był łatwy do przewidzenia. To nic złego przy sitcomach, a w szczególności w tym konkretnym przypadku, który czerpie inspiracje z Jak poznałem waszą matkę. W tych okolicznościach cała uwaga spadała na żarty i gagi, które musiały wybronić tę przewidywalność historii i dać widzom nieco rozrywki. Jednak dowcipy nie bawiły, choć kilka z nich miało potencjał na choćby wymuszony chichot. Naśmiewanie się z pierścienia zaręczynowego Sida nie było takie złe, ale Suraj Sharma chyba nie czuje swojej postaci. Ten bohater jest nudny, nie bawi. I niestety, podobną sytuację oglądamy z Sophie. Ona, podobnie jak Sid, jest sympatyczną kobietą, którą się lubi, a nawet kibicuje w znalezieniu miłości. Ale Hilary Duff nie ma talentu do komedii. Widać, że usilnie się stara, żeby te słabej jakości żarty działały. Jednak śnieżnobiały uśmiech, uroda i ekspozycja kobiecych kształtów nie są wyznacznikami dobrego aktorstwa. To nie wystarczy, żeby kogokolwiek rozbawić. Natomiast jej historia wciąż ciekawi, ale chyba nie o to do końca chodzi w sitcomach…
fot. Hulu
+1 więcej
Wątek Sophie i Drew zakończył się oczywiście wyjawieniem prawdy i szczerą rozmową na dachu (fajne nawiązanie do Jak poznałem waszą matkę). Poświęcono też nieco czasu związkowi Charliego z Valentiną. Nie ma w nim żadnej chemii ani romantyzmu (jak to było u Lily i Marshalla), a sztucznie wykreowany pociąg seksualny zupełnie nie przekonuje. Problemem wydaje się tu Francia Raisa grająca Valentinę, która jest nijaka i podobnie jak Duff nie ma komediowego talentu. Jedynie od czasu do czasu ma przebłyski humoru, ale wynikające bardziej z gierek słownych. I do tego bardzo blado wypada przy Tomie Ainsleyu, który jest najbardziej wyrazisty z całej obsady. Owszem, gra w sposób przerysowany, ale nadaje swojej postaci charakter, przez co jest ciekawszy. Dzięki swojej charyzmie jest w stanie rozbawiać widzów nawet słabym żartem. W każdym razie wątek romansowy między Charliem i Valentiną jest tak koślawo napisany, że odechciewa się patrzeć na tę parę.  Na małą pochwałę zasługuje wątek Jessego i Ellen, ponieważ pozwolił rozwinąć obie postacie. Dowiedzieliśmy się, w jaki sposób stali się rodzeństwem. Wyjawiono też, dlaczego zostali rozdzieleni. Ta historia miała zabawniejsze momenty, ale raczej nastawiona była na dramat bohaterów. Kryzys został błyskawicznie rozwiązany, ale przynajmniej w optymistyczny sposób i w stylu Jak poznałem waszą matkę. Oczywiście można się doczepić do trywialności dialogów, które w ustach aktorów brzmią nieprzekonująco, ale doceniam, że poświęcono im czas. Może będziemy na nich patrzeć pozytywniej w kolejnych epizodach, a ich relacja będzie napędzać coraz lepsze żarty. Dodam jeszcze, że z każdym kolejnym odcinkiem upewniam się, że Kim Cattrall w tej roli to całkowicie chybiony casting. Aktorka po prostu irytuje, nie wzbudza sympatii ani nie rozśmiesza. Nie wspominając, że jej kwestie też są wyjątkowo słabe. Nowy odcinek How I Met Your Father dalej prezentuje ten sam ubogi poziom humoru, korzysta z utartych, oklepanych motywów. Przynajmniej historia nie stoi w miejscu, więc można skupić uwagę na poszczególnych wątkach, choć nie są one przesadnie interesujące. Serial jest męczący, schematyczny, a z tak słabą obsadą i żartami nie jest w stanie odnaleźć własnej tożsamości. Szkoda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj