Przyznam się, że o grze I was a Teenage Exocolonist usłyszałem po raz pierwszy w momencie, gdy… zapytano mnie, czy bym powyższego tytułu nie zrecenzował. Połączenie visual noweli, RPG-a i karcianki sprawiło, że nie mogłem odmówić. I bardzo się z tego powodu cieszę, gdyż trafił mi się naprawdę przyjemny tytuł. Ale po kolei. Ostrzeżenie! Gra już od samego początku daje do zrozumienia, że to tytuł dla dojrzałego gracza, któremu nie są straszne trudne tematy. Ze swojej strony dodam, że osoby, które są bardziej wrażliwe emocjonalnie, również mogą odebrać niektóre wydarzenia z większą mocą. Już sam początek zwiastuje, że czeka nas sporo zagadek. Wszystko zaczyna się od wizji pożaru i płonącego domu, z którego ratuje nas rudowłosa postać, a następnie… zostajemy zaatakowani przez nieznaną nam bestię. Ekran tytułowy i lądujemy na statku kosmicznym Stratospheric. Urodziliśmy się w połowie trwającej 20 lat podróży międzyplanetarnej, której celem jest tunel czasoprzestrzenny na skraju Układu Słonecznego. Ta wyprawa w jedną stronę prowadzi nas na niezbadaną planetę Vertumna IV, która ma stać się nowym domem dla kolonistów. Fabuła prowadzona jest w ciągu dziesięciu lat. Rozpoczynamy naszą przygodę na nowej planecie w dzień naszych jedenastych urodzin, a kończymy w wieku dwudziestu lat. Każdy rok podzielony jest na dwanaście miesięcy (cztery pory roku) oraz kończy się specjalnym powtarzającym się wydarzeniem (Jakim? Nie zdradzam). Na przestrzeni danego nam czasu prowadzimy rozmowy, wykonujemy zadania dla dobra nowo założonej kolonii, rozwijamy przyjaźnie, etc. Wszystko w celu podbijania statystyk, aby móc wykonywać bardziej skomplikowane zadania i móc obejrzeć więcej różnych scen pobocznych. A tych – wierzcie mi – nawet po trzykrotnym przejściu gry nie obejrzałem nawet połowy, mimo iż za każdym razem prowadziłem swoją postać w zupełnie innym kierunku.
fot. Finji
Historia jest ciekawa i wciągająca. Wątek przetrwania ludzkości, walki z przeciwnościami otoczenia – wszystko jest tutaj przedstawione niezwykle wyraziście. Co chwilę odczuwałem nawiązania do konfliktów czy problemów trawiących ludzkość na przestrzeni wieków. Dla mnie jednak dużo bardziej interesujące było budowanie relacji z postaciami pobocznymi i odkrywanie ich tajemnic. Każda z osób, które spotkamy, ma wyraźnie zarysowany charakter i jest po prostu dobrze napisana. Fakt, że nie wszystkich poznamy w jednym przejściu (dwóch, trzech, siedmiu?) może dla niektórych stanowić motywację do ukończenia pozycji wielokrotnie (jedno przejście to około 8h), a innych odstraszyć. Dodatkowo – w każdym kolejnym runie główna postać może przypomnieć sobie jakieś wydarzenie z poprzedniego przejścia gry, co drastycznie zmienia dynamikę historii. Ale co i jak się zmienia – tego nie zdradzę.

Fabuła

7 /10

Na samym początku gry wybieramy imię, płeć, a raczej zaimki (he/she/they) oraz to, jak postać będzie wyglądała w drugiej połowie nastoletnich lat (kobieco, męsko lub androgynicznie). Wszystkie te aspekty można w trakcie gry zmienić w dowolnym momencie. Wybieramy początkowy bonus, przechodzimy przez pierwsze wybory, dzięki którym otrzymujemy kilka kart do talii. W zasadzie cały pierwszy rok służy do wprowadzenia gracza w meandry mechanik. A te są połączeniem gry RPG (rozwijanie statystyk) i karcianki (do rozstrzygania wszelkich zadań w grze). Karty występują w trzech kolorach – żółtym, niebieskim i czerwonym (poza nimi występują również tzw. dżokery, czyli takie, które zastępują dowolny kolor). Każda z barw odpowiada jednej z grup umiejętności. Żółty to Empatia (Empathy), Perswazja (Persuasion), Kreatywność (Creativity) oraz Odwaga (Bravery). Niebieska to Rozumowanie (Reasoning), Organizacja (Organizing), Inżynieria (Engineering) oraz Biologia (Biology). Czerwona to natomiast Wytrzymałość (Toughness), Percepcja (Perception), Walka (Combat) i Zwierzętologia (Animals).
fot. Finji
W trakcie gry napotkamy wyzwania w jednym z trzech powyższych kolorów. Musimy tak dobrać pięć z wylosowanych z talii kart, aby osiągnąć wyznaczoną liczbę punktów. Bonusy są przyznawane za: karty w tym samym kolorze ulokowane obok siebie, karty o tym samym numerze ulokowane obok siebie, a także za sekwens (np. 1-2-3 czy 3-4-5), ale tylko rosnący. Im więcej kart spełniających kryteria bonusowe, tym wyższa premia. Za sukces otrzymujemy (w zależności od tego, jak nam poszło) punkty do umiejętności, przyjaźni (albo oba), a czasem punkty specjalne (ukryte). Niektóre z wyzwań są nie do wygrania, ale gra i tak oceni naszą rękę i za nią dostajemy punkty do statystyk. Zdobywanie punktów umiejętności pozwala nam np. wziąć udział w ekspedycjach poza murami kolonii czy prowadzić lekcje inżynierii, ale musimy wcześniej zdobyć ich odpowiednią liczbę. Każda ze statystyk daje nam również (po osiągnięciu jednego z trzech progów, 33, 67 i 100 punktów) perki, jak dodatkowe punkty do określonego rodzaju kart, dodatkowy slot na kartę ekwipunku, itp. Kombinacji jest tutaj co niemiara. Kolejny powód, by zagrać w grę kilka razy.

Rozgrywka

8 /10

Co do oprawy nie mogę się tutaj absolutnie do niczego przyczepić. Jest dobrze. Mamy do czynienia z ręcznie malowanymi grafikami i z perspektywą 2D. Nawet gdy biegamy po otwartym terenie, animacje również są płaskie. Wszystko razem jednak prezentuje spójną wizję artystyczną i niesamowicie pasuje do całości.
fot. Finji
+4 więcej
Przygrywająca w tle muzyka nie zapada jakoś specjalnie w pamięć, ale nie przeszkadza, a nawet buduje klimat. Nie ma jednak żadnego specjalnego motywu muzycznego, który bym nucił po godzinach, gdy już wyłączę komputer.

Oprawa

8 /10

Ocena końcowa

7/10


Fabuła

7/10

Rozgrywka

8/10

Oprawa

8/10
Podsumowując: mamy do czynienia z całkiem solidnym tytułem, który jest dobrą grą przygodową, ale też bardzo dobrą grą karcianą z dodatkiem elementów RPG. Jednocześnie odnajdą się tutaj fani visual nowelek, szczególnie w zakresie związanym z rozgałęziającym się scenariuszem, możliwymi zakończeniami. Tych na razie odkryłem trzy (w trzech przejściach), tych ma być 29. Dodatkowo w grze jest 26 wydarzeń specjalnych (na razie odkryłem osiem), a jak twierdzi developer – zwykłych ma być ponad 800. Tak więc regrywalność tego tytułu jest olbrzymia, tym bardziej że każdy z moich trzech runów był zupełnie inny, skupiał się na innych postaciach i innych wydarzeniach. Może spodoba się to również fanom roguelite? Jako gra karciana IWATE sprawdza się również całkiem nieźle. Mimo iż zasady są całkiem proste w zrozumieniu, nie raz przychodziło mi mocno pogłówkować, jak ułożyć karty, by uzyskać jak największy wynik punktowy i zdobyć jak najlepsze nagrody. Budowanie talii w myśl zasady „easy to learn, hard to master”, by sprostała wszelkim wyzwaniom, nie jest łatwe, ale sprawia satysfakcję. Dla mnie to nie jest może jakaś gra wybitna, ale te blisko 25h, które już spędziłem w grze, pokazały mi, że mamy do czynienia z solidnym, bardzo dobrym tytułem zapewniający fanom gatunku sporą dawkę rozrywki. Bez znajomości języka angielskiego jednak się nie obędzie, gdyż pozycja ta jest również mocno tekstowa i wymaga czytania. Ale warto. Polecam! I idę szykować się do czwartego przejścia gry. Plusy: + połączenie gry karcianej z rpg, grą przygodową i visual novel sprawdza się bardzo dobrze; + duża regrywalność; + bardzo ciekawe wątki poboczne. MINUSY: - nie dla osób wrażliwych emocjonalnie i po przejściach; - tylko po angielsku (wymaga dużo czytania); - pierwszy run to tutorial – może odstraszyć (wynudzić?) niektórych, gra rozkwita od drugiego przejścia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj