Bardzo podoba mi się pomysł „zamienienia synami”. Hakeem, ulubieniec Luciousa, stoi teraz po stronie matki, Jamal za to przeszedł na mroczną stronę mocy. Jest to bardzo ciekawe i wprowadza zupełnie nową dynamikę między te postaci. Przyjemnie się ogląda narastającą zażyłość między matką a jej najmłodszym synem (zwłaszcza pamiętając ich pierwsze po latach spotkanie!), a także jak pomału Cookie zaczyna rozumieć, że musi pozwolić chodzić mu samodzielnie. To, że Hakeem (prawie) stworzył girls band, pozwala na rozwój tej postaci i (prawie) wyjście ze schematu rozpuszczonego małolata. Szkoda tylko, że scenarzyści "Empire" musieli wprowadzić wątek miłosny między nim a Valentiną i pokazują, że chłopak nadal nie uczy się na błędach. Może teraz zrozumie, że sypianie z dziewczynami z tej samej branży może źle się skończyć. Na błędach nie uczy się również Andre. Wydawać by się mogło, że ta postać prowadzi jakiś specyficzny masochizm polegający na ciągłym powrocie do ojca, który traktuje go gorzej niż psa. Rozumiem, że Andre od zawsze pragnął Imperium, a teraz, gdy spodziewa się dziecka, powstały nowe pobudki idące za tym pragnieniem, pytanie tylko, czy nie lepiej by było, jakby pozostał przy matce. Andre, który byłby w końcu doceniany (lub chociaż bardziej doceniany, bo co tu kryć - pierworodny nie cieszy się największą miłością rodziców), stałby się przyjemną odmianą, a tak rozwój tej postaci nadal stoi w miejscu. Szkoda, bo Andre ma potencjał, jednak on i jego żona wydają się być traktowani po macoszemu przez scenarzystów. Nadal dziwić za to może zachowanie Jamala. Choć można zrozumieć, że w końcu, kiedy dostał aprobatę ojca, nie zamierza odwrócić się i od niego odejść, to zupełnie nie można zrozumieć jego zachowania w stosunku do Cookie - matki, która cały czas stała przy nim i go wspierała, podczas gdy Lucious starał się go tylko zniszczyć. Niestety ten bohater tylko na tym traci, choć z drugiej strony ja (i pewnie wielu widzów) jestem ciekawa, jak rozwinie się wątek produkowania jego płyty przez Luciousa. Innym motywem, któremu warto się przyjrzeć, jest Anika jako podwójny agent. Może to moje odosobnione uczucie, ale cieszę się, że bohaterka zamiast wrócić grzecznie do Luciousa, chce się na nim zemścić i sprzymierza się z Cookie. Od dawna uważałam, że te dwie po tej samej stronie barykady mogą być interesującym pomysłem, i mam nadzieję, że nie będę się myliła. [video-browser playlist="753371" suggest=""] Kiedy mowa o „Empire”, nie można nie wspomnieć o występach gościnnych i muzyce. Choć rolę Kelly Rowland lepiej nazwać „rólką”, mam nadzieję, że zobaczymy ją częściej we wspomnieniach Luciousa. Nie tylko pozwala to spojrzeć na tę postać z innej strony (w końcu można zrozumieć jego niechęć do Andre), ale także jej występ był naprawdę intensywny. Dobrze się też oglądało Pitbulla, tym razem w roli samego siebie. Jestem ciekawa, czy pojawienie się zarówno jego, jak i girls bandu sugeruje, że w tym sezonie będziemy mieć więcej do czynienia z Latynosami. Co do muzyki – jak zwykle stoi na wysokim poziomie, choć szkoda, że jedyną zmianę aranżacji miał Jamal. Widzieliśmy go już i w mocniejszych, i w lżejszych kawałkach; niestety tylko on miał ten przywilej. Hakeem nadal rapuje w bardzo imprezowym stylu i w ogóle się nie rozwija (co nie oznacza, że jego muzyka jest mniej efektowna). Jednak i tak palmę pierwszeństwa powinna dostać Bre-Z za swój uliczny rap – to miało moc. "Empire" nadal pokazuje klasę, choć szkoda, że wciąż są pewne niedociągnięcia. Mimo wszystko serial podbija kolejne serca dzięki swoim dwóm diamentom – Taraji P. Henson i Terrence’owi Howardowi, który w końcu pokazuje, na ile go stać. Czas na walkę tytanów – jeśli nie bogów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj