Instinct może i nie porywa swoim kolejnym epizodem, ale przynajmniej widać tu pewien pomysł na prowadzenie całej akcji. Może i jest on prosty, może i wpada w pułapkę banału, jednak na całość patrzy się zdecydowanie przyjemniej niż na chaotyczny odcinek pilotowy. Tym razem nie mamy do czynienia z seryjnym zabójcą, który posługuje się talią kart, a raczej z pojedynczą zbrodnią, na której w pełni mogą skupić się śledczy. I choć do końca epizodu pojawia się jeszcze jedno ciało, sprawa wciąż się klei, a uwaga widza może być w pełni skupiona na jednym wyraźnym wątku. Samo otwarcie serialu wskazuje, że rzeczywiście mamy tu do czynienia z proceduralem – na tyle prostym, że z odcinka na odcinek nie obserwujemy w zasadzie żadnych nawiązań do tego, co działo się poprzednio. Wiemy, że minęły dwa tygodnie oraz że Lizzie jest już w pełni zdrowa po postrzale. W tle nie przewija się żaden wątek, który łączyłby epizody jakąś dodatkową głębią. Samo to również sprawia, że odcinki ogląda się raczej z umiarkowanym zainteresowaniem – są przewidywalne, bardzo proste i z góry skazane na happy end. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy bezsensownie powielają moment połączenia sił głównych bohaterów. To znowu Lizzie prosi o pomoc Dylana, a on sam raz jeszcze jest nam zaprezentowany na uczelni, wykładając – o zgrozo – dokładnie ten sam temat o nienormalnych ludzkich zachowaniach. Określenie „abnormal behaviour” zostało w krótkiej scenie powtórzone zdecydowanie za dużo razy – przecież wiemy, czym zajmuje się profesor, bo powiedziano nam to już tydzień temu. Sceny na uczelni to kolejna strata czasu, a jeśli ponowne spotkanie Reinharta z Lizzie miało wywołać jakąś niepewność czy zainteresowanie, to niestety nie zadziałało – to oczywiste, że i tak wspólnie rozwiążą sprawę. Twórcy mogli sobie zatem darować te podchody na początku, bo to nic innego, jak kalka z poprzedniego odcinka. Pozostaje nadzieja, że za tydzień już nas to ominie, bo przecież w ostatniej scenie Dylan wyraźnie określił, że zostanie partnerem młodej detektyw. Przynajmniej tu postawiliśmy jakiś krok do przodu.
fot. CBS
Mam trochę zastrzeżeń do samej intrygi kryminalnej, którą przedstawiono nam w bieżącym odcinku. Okej, fakt, że zabójczynią była Gwen rzeczywiście się sprawdza, bo dziewczyna nie była jedną z pierwszych podejrzanych, jakich mógł zasugerować epizod. Jednak cóż z tego, skoro cały ten wątek ze ściganiem zabójczyni nie wzbudza absolutnie żadnych emocji? Mamy tu kilka potencjalnie napiętych momentów – jak choćby skradanie się po farmie czy uwięzienie Lizzy i Nory w silosie zasypywanym zbożem. Zamiast wykorzystać to wszystko na budowanie napięcia czy umieścić bohaterów w sytuacjach bez wyjścia, twórcy decydują się na banalne rozwiązania, które ogląda się nie z dreszczem na plecach, a z chęcią ziewnięcia. Nie zdążyłam się nawet przejąć, że kobiety mogą zginąć przysypane zbożem, bo w kolejnym momencie Lizzie wyważyła nogą kratkę i wyszły stamtąd cało i zdrowo. Nie miałam czasu, by przejąć się Grace czy choćby zrozumieć jej filozofię, bo Reinhart rozegrał tę rozmowę tak sztampowo, jak tylko się dało – tanim emocjonalnym chwytem jakim był tekst, że rozumie, przez co ona przechodzi. On może i rozumie, ale ja jako widz kompletnie nie – motywacje zabójczyni są dla mnie zupełnie niejasne i tym samym totalnie obojętne. Nie widzę związku między jej obsesją na punkcie Romana, a trudną przeszłością z własnym ojcem - kompletnie mnie to nie przekonuje, w czym także wina gry aktorskiej Margo Seibert – jej kreacja jest zupełnie płaska, jednolita i wylatuje z pamięci już w kolejnej scenie. Może to właśnie dlatego jej zdemaskowanie nie zrobiło na mnie absolutnie żadnego wrażenia ani nie wywołało napięcia? Szkoda, że Reinhart wciąż jest kreowany jako bohater nieomylny. Gdy już raz wpadnie na podejrzenie, kto może być zabójcą, nie ma tu mowy o żadnej pomyłce. Czy nie ciekawiej byłoby, gdyby koniec końców okazało się, że był to ktoś inny? Odcinki są bardzo przewidywalne i niczym nie zaskakują – owszem, może i patrzy się na nie dobrze, a akcja toczy się wartko, jednak co z tego, skoro ogląda się to z obojętnością. Instinct raz jeszcze udowadnia, że jest zwyczajną produkcją do zabicia czasu. Głównych bohaterów da się lubić, jednak poza nimi nie ma tu na czym zawiesić oka. Druga sprawa kryminalna zwyczajnie była nudna i nie dostarczyła najmniejszego dreszczyka emocji. W tym tygodniu o pół oczka wyżej niż poprzednio – właśnie za to, że twórcy zdecydowali się na pewien umiar. Może kolejnym krokiem będzie zdecydowanie się na wciągającą intrygę? Czas pokaże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj