Irlandzkie życzenie ma na pewno w sobie tę baśniowość, którą każda komedia romantyczna powinna w sobie zawierać. Dobrze wprowadzony motyw w pewnym sensie determinuje zawieszenie niewiary widza i pozwala czerpać przyjemność bez zastanawiania się, czy to ma wszystko sens (a dobrze wiemy, że często nie ma). Tutaj na to wpływ ma Irlandia, bo Netflix kocha robić w tym gatunku reklamy krajów lub określonych miejsc. Irlandia w tym filmie to bajka sama w sobie: mistyczna kraina z pięknymi, zapierającymi dech w piersi krajobrazami, którą momentami po zakończonym seansie chciałoby się odwiedzić. Do tego to miejsce, w którym losowy pub w małej miejscowości ma pełno zawodowych tancerzy irlandzkiego tańca, a nikt nie pije nic poza Guinnessem. Nie zapominajmy o tym, że byle kamień może skrywać magiczną istotę spełniającą życzenia. Ładny obrazek, który nadaje tej komedii romantycznej uroku, którego oczekujemy. Problem jest już z całą opowieścią, która na papierze w zapowiedziach wydawała się czymś z wielkim potencjałem. Przecież motyw „wymarzony ukochany kontra codzienność z narzeczonym”, gdy te dwie strony medalu kompletnie się ze sobą nie zgrywają, to coś, co nadaje się na doskonałą i niegłupią komedię romantyczną. Irlandzkie życzenie nigdy nie stara się go pogłębić, czy pokazać coś więcej na ten temat, zamykając się w ogólnikach. Trochę szkoda, bo właśnie to było szansą na nacechowanie filmu charakterem i wyjątkowością, a pretensjonalna powierzchowność zabrała tej historii dość wiele. Nie zawsze osoba, o której marzymy, jednocześnie ją idealizując, jest taka, jak byśmy chcieli. Można było to naprawdę świetnie wykorzystać. Cała rozrywkowość Irlandzkiego życzenia pozostawia wiele do życzenia. Dawno nie oglądałem komedii romantycznej z tak wymuszonym, sztucznym poczuciem humoru. Scena w łóżku z bohaterką i jej wymarzonym narzeczonym doskonale pokazuje, jak bardzo twórcy nie mają na to pomysłu, więc idą w uproszczenia i absurd. Nie udaje się więc rozśmieszyć i nie bardzo ten aspekt tutaj wychodzi. To samo zresztą można powiedzieć o relacji z tą prawdziwą miłością – choć nie da się odmówić uroku i pewnego rodzaju chemii, twórcy nie byli zainteresowani, by to pokazać tak, by to było jakieś. Prosto, bez serca i pomysłu, byle szybko do celu. Trochę to podsumowuje całe Irlandzkie życzenie, czyli festiwal zmarnowanych szans. Trochę szkoda w tym Lindsay Lohan, bo jej pierwsza komedia romantyczna Netflixa Niezapomniane Święta z 2022 roku była dość przyjemna, a wszelki urok, charakter i humor tamtej produkcji, w tej nowej jest nieobecny. Lohan się stara nie przechodzić obojętnie i nie robić wszystkiego na autopilocie, ale twórcy nie bardzo pozwalają na cokolwiek. To jest też główny problem takiego filmu jak Irlandzkie życzenie – pomysł jest, ale realizacją zajmują się osoby bez talentu, wizji i jakichkolwiek umiejętności, czego efektem jest praca trochę jak w fabryce z efektem dość rozczarowującym. Irlandzkie życzenie ma problem, bo jak na komedię romantyczną nie jest nawet w stanie dobrze zaangażować, by pomimo niedociągnięć, po prostu czas mijał przyjemnie. Trochę nudy wkrada się zbyt często, by uznać to za film udany. Trochę rozczarowujące, bo potencjał jest, pomysły też, Lindsay Lohan to dobry wybór na kogoś, kto powinien pociągnąć film, ale tym razem nie wyszło nawet poprawnie. Netflix miał o wiele lepsze komedie romantyczne niż ta.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj