Nick Park po raz kolejny prezentuje to typowe absurdalne brytyjskie poczucie humoru, które znamy z Chicken Run czy z serii filmów o przygodach zwariowanego duetu Wallace i Gromit. Posługując się techniką poklatkową tworzy świetne animacje z plastelinowymi postaciami. Zresztą w takich produkcjach specjalizuje się studio Aardman, które dało dzieciom chociażby Baranka Shaun. Tym razem zabrali się za temat tak kochanej w Wielkiej Brytanii i w całej Europie piłki nożnej. Park postanowił przedstawić swoją wersję powstania tej dyscypliny sportu. W jego wizji sięga ona aż czasów prehistorycznych. Kulminacją jest mecz drużyn reprezentujących dwie epoki – kamienia łupanego i brązu. Ci pierwsi w oryginalnej wersji językowej mają symbolizować Wielką Brytanię a drudzy Francuzów. Oczywiście takie odniesienie byłoby dla większości polskich widzów niezrozumiałe, dlatego dystrybutor postawił na zmianę i zamiast Francuzów mamy, jak można się domyślać, naszych zachodnich sąsiadów zza Odry – Niemców. Była to bardzo dobra decyzja. Za polskie tłumaczenie odpowiada Bartosz Wierzbięta, który świetnie wywiązał się z powierzonego zadania. Nie silił się na sztuczne nawiązania do współczesnej polityki, które są zrozumiałe tylko dla dorosłych widzów. Skupił się na tym, by dialogi bawiły przede wszystkim dzieci, a nie ich rodziców. I tak dostajemy drużynę Real Bronzio, w której gwiazdą jest niejaki Jurny Jurgend, a całymi rozgrywkami zajmuje się królowa Ufifa. Dzieciaki będą pękać ze śmiechu, oglądając jaskiniowców uczących się zasad gry w piłkę, zaś dorośli nie raz się uśmiechną, słuchając dialogów dwójki charyzmatycznych komentatorów. Jaskiniowiec to typowy film o tym jak z bandy indywidualistów zrobić drużynę, która może na sobie polegać. Ten film w swoim założeniu niczym się nie różni od The Mighty Ducks, Małych Gigantów czy Boiska szczęścia. Jest to fajna rozluźniająca komedia dla całej rodziny, ale dla samego reżysera to raczej regres. Zremiksował on po prostu stary przebój, podając go w nowej formie. Brak tu nowatorstwa, z którego przez te wszystkie lata słynęło studio Aardman. Oscara za to nie będzie. Early Man to produkcja, która bawi przez półtorej godziny, ale ulatnia się z głowy momentalnie po seansie. Niemniej w natłoku tandetnych animacji skierowanych do najmłodszych, to pozycja godna wydania na nią pieniędzy i pójścia z rodziną do kina. Humor w niej zawarty jest slapstickowy, ale nie obraża widza. Nie żeruje na jego najniższych instynktach. Mam nadzieję, że studio na niej zarobi i będzie miało fundusze na następny, bardziej zwariowany projekt. Może odkurzy swoich dwóch sztandarowych bohaterów, wysyłając ich na następną przygodę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj