Odcinek finałowy sezonu serialu Jednostka 19 stanowi popis jednej akcji ratowniczej, choć trzeba przyznać że dużego kalibru. Tym razem strażacy remizy 19 ruszają nie gdzie indziej, tylko do Los Angeles, aby pomóc przy ewakuacji mieszkańców zagrożonych gigantycznymi pożarami okolicznych lasów. Sytuacja jest napięta, a niebezpieczeństwo zbliża się z każdą minutą. Tym samym odcinek zabiera widzów za kulisy tych akcji, których urywki zazwyczaj ogląda się w wiadomościach. Pokazuje jaki jest schemat działań, jak przebiega koordynacja i jak wielkie niebezpieczeństwo się z tym wiąże. Uzmysławia też, jak bardzo w zderzeniu z naturą ważna jest współpraca strażaków i jak bardzo muszą sobie ufać. I to właśnie pod względem samej akcji ratowniczej, odcinek sobie radzi. Sceny z rozległym pożarem w tle budzą określone emocje. Przynoszone wiatrem iskry, fruwając nieustannie w powietrzu też wpływają na poczucie grozy. Z tą całą atmosferą niepokoju dobrze współpracują wątki ofiar pożaru. Czy to zarówno w szpitalu polowym (cudowna akcja ratownicza Travisa i niemego medyka) czy ekscentryczne małżeństwo pragnące przetrwać pożar w murach własnego domu. Czuć zbliżający się ogień, czuć, że nadchodzi katastrofa. I to wszystko się tutaj udało. Nie wyszło natomiast kilka innych rzeczy. Przede wszystkim widać tutaj pośpiech i to najbardziej przeszkadza. Tak na dobrą sprawę akcja strażaków w Los Angeles dopiero się rozpoczęła, a już dostajemy jej rozwiązanie i definitywne zakończenie. Strażacy remizy 19 mają całą masę przygód, które pozbawione są suspensu czy jakiejkolwiek chwili refleksji. Nie jest to też pośpiech spowodowany adrenaliną i potrzebą działania. Od momentu kiedy ogień dociera do wioski, wydarzenia galopują na łeb i szyję, byle tylko zdążyć przed... końcem odcinka. I niestety trzeba przyznać, że to, co się oferuje widzom jako gwóźdź programu jest bardzo pretensjonalne. Terry, ekscentryczny mieszkaniec miasteczka, akurat teraz musi mieć nieszczęśliwy wypadek. Jego ręka utknęła pomiędzy ostrzami rozdrabniarki, a Warren by ratować jego życie musi odciąć mu rękę. Sullivan i Herrera, odcięci od reszty załogi, muszą uciekać przed zbliżającą się ścianą pożaru i mają wzruszająco intymną scenę w basenie. A sama ucieczka strażaków z płonącego miasteczka też ociera się o kicz, choć tym razem ze szczęśliwym zakończeniem. I właśnie chyba to tak najbardziej mi zgrzyta - sam pomysł by wykorzystać nieokiełznaną naturę jest rewelacyjny, cała otoczka wokół postaci wyszła bardzo dobrze. Problemem jest natomiast pobieżność ich wątków. Jack i Maya przez cały odcinek są postrzegani głównie przez pryzmat ich związku. Końcowy cliffhanger również dotyczy miłosnych relacji, bo okazuje się że Niki (dziewczyna Deana) to była partnerka Mai. Robi się tutaj bardzo telenowelowo i nie do końca wiem, ile miłosnej dramy może jeszcze znieść ten serial. Tym bardziej, że nie lepiej dzieje się w przypadku Roberta i Andy, którzy w końcu przekroczyli linię oddzielającą przyjaźń od miłości. Co prawda nie na długo, bo i tutaj od razu twórcy serwują nam konflikt pomiędzy bohaterami. I o ile Victoria stanowiła wzór do naśladowania pod względem radzenia sobie w związku, o tyle nie spodziewam się by Andy była aż tak wyrozumiała. Zapewne już teraz zapowiada się burzliwy romans, ze wzlotami i upadkami, pełen fochów i nieporozumień. Swoje symboliczne pięć minut dostały też pieniądze Ryana, o których serial zapomniał na pół sezonu. Największym dylematem Ryana w tym odcinku było czy się ich pozbyć, czy może jednak zostawić. To nie są czyste pieniądze i zapewne w przyszłym sezonie, wzorowy pan policjant będzie miał na pieńku z mafią z tego powodu. Może to i lepiej, bo w tym sezonie Ryana jest bardzo zmarnowaną postacią, którą bardzo często nie wnosi praktycznie nic do bieżących wydarzeń serialu. Sezon kończy się wielkim znakiem zapytania dla Warrena, któremu podczas rozmowy egzaminacyjnej do Medic One wyciągają wszystkie pochopne i radykalne decyzje wobec pacjentów. W dużo gorszej sytuacji jest Travis, którego aresztowano za pobicie klienta baru, w którym strażacy wspólnie popijali, czcząc pamięć Ripleya. Sezon kończy się, pozostawiając otwarte praktycznie wszystkie wątki swoich głównych bohaterów. Nikomu nie zagraża fizyczne niebezpieczeństwo, nikt nie umiera gdzieś zapomniany. Finał pozostawia po sobie mieszane uczucia, bo i dynamika odcinka jest nieco zaburzona. Wyciszenie po akcji przychodzi za szybko, ponieważ scenariusz przewidywał kilka kolejnych, znaczących scen tuż przed samym zakończeniem. A szkoda, bo mam wrażenie że nie wykorzystano w pełni potencjału, jaki miał ze sobą pomysł z rozległym pożarem lasów. Tym samym zmniejszono jego wagę i ponownie skupiono się na części obyczajowej serialu. I właśnie z tym pozostawia się widzów aż do następnego sezonu. Nie z pytaniem, czy przeżyją, albo jakie grozi im niebezpieczeństwo. Tylko czy się pozbierają po swoich miłosnych rozterkach. Odcinek finałowy dobrze odzwierciedla ducha całego sezonu. Bywało trochę nierówno, czasem z niepotrzebnym pośpiechem. Bez wątpienia serial jako całość ma dobre momenty, ze wspaniałymi pomysłami i ciekawym wykonaniem. Są one jednak sporadyczne i toną w reszcie wątków, które są średniej jakości. Mimo wszystko Jednostka 19 jest przyjemnym kawałkiem telewizji i jeśli odstawi się na bok wygórowane oczekiwania, to spokojnie można miło spędzić czas ze strażakami z Seattle. Ocena 6/10
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj