Rzadko kiedy reżyserzy, inspirując się prawdziwą historią, wierzą w nią na tyle, że postanawiają zrezygnować z ozdobników, dzięki którym stałaby się ona bardziej spektakularna. To, co napisało życie, nie jest zazwyczaj wystarczające dla współczesnych twórców filmu fabularnego, którzy z ust swoich bohaterów chcą słyszeć jak najwięcej pięknych, niezapomnianych słów, a z ich oczu wycisnąć jak najobfitsze łzy. W swoim najnowszym filmie, The Rider, Chloé Zhao próbuje udowodnić, że można inaczej. I trzeba przyznać, że choć wykreowane przez nią postaci nie sypią bon motami jak z rękawa, a raczej są stonowane i niezbyt charakterystyczne, to ich historie poruszają. Jeździec zabiera nas na przejażdżkę, podczas której raz czujemy wiatr we włosach, a raz przysypiamy, a jednak warto się na nią wybrać. Jeździec opowiada prawdziwą historię Brady’ego Blackburna, wschodzącej gwiazdy rodeo z Dakoty Południowej, którego świetnie zapowiadającą się karierę przerwał nieszczęśliwy wypadek. Mimo że w wyniku urazu głowy każda kolejna przejażdżka jest niebezpieczna dla życia kowboja, Brady nie chce się pogodzić z okrutną prawdą i porzucić rodeo. Bohater buntuje się przeciwko okrutnemu losowi i wciąż nie traci nadziei na to, że uda mu się spełnić marzenia. Dzieło Chloé Zhao trzeba docenić za co najmniej kilka rzeczy. Po pierwsze – za ekranową prawdę. Bo mimo że Jeździec to dobitny, wstrząsający obraz trudnego procesu godzenia się ze stratą, nie znajdziemy tutaj gorzkich łez, krzyku rozpaczy czy dramatycznych scen. Reżyserka filmu woli pokazywać emocje w sposób znacznie mniej oczywisty. Zaciśnięte usta, tajemnicze spojrzenia czy zapadająca nagle cisza – to właśnie za pośrednictwem tych środków Zhao mówi o cierpieniu swoich bohaterów. Ta minimalistyczna konwencja znajduje swoje odzwierciedlenie w stonowanej, oszczędnej grze aktorskiej, której najważniejszym filarem jest kreacja Brady’ego Jandreau, odtwórcy głównej roli. Aktor w sposób niezwykle realistyczny wcielił w rolę cichego buntownika, który za nic w świecie nie zaakceptuje brutalnej rzeczywistości każącej mu porzucić marzenia. Jandreau na ekranie szczególnie imponuje grą spojrzeń, które choć na pozór puste i apatyczne, kryją w sobie odbicie rozpaczliwej, wewnętrznej walki, jaką stacza jego bohater. Sprzeciw wobec okrutnego losu, bunt, uparta wiara w to, że jeszcze nic nie jest stracone – to wszystko zobaczymy, kiedy na chwilę się na nich zatrzymamy. I choć postać, jaką udało się wykreować Jandreau, z pewnością nie przejdzie do historii kinematografii jako szczególnie charyzmatyczna czy porywająca, to trzeba przyznać, że aktor stworzył człowieka z krwi i kości, wraz z jego wewnętrznymi demonami i cierpieniem. Wielkim atutem Jeźdźca są także piękne zdjęcia Joshuy Jamesa Richardsa, które przenoszą nas na do malowniczej Dakoty Południowej. Operatorowi udało się w pełni wykorzystać urok Parku Narodowego Badlands, w którym częściowo kręcony był film, a momentami nawet przywołać klimat starych dobrych westernów. Skąpane w promieniach zachodzącego słońca bądź świetle księżyca prerie, które główny bohater przemierza na pędzącym koniu, pozostają w pamięci jeszcze długo po obejrzeniu filmu. Jednak Jeździec to z pewnością nie jest kino dla miłośników mocnych wrażeń i historii pełnych zwrotów akcji. Mimo że konwencja filmu czerpie z westernu i w Internecie można się natknąć na opinie szumnie przepowiadające, że za sprawą Chloé Zhao gatunek ten przestał być wyłącznie męską domeną, to na ekranie można się o tym przekonać jedynie momentami. Jeśli ktoś zatem chce obejrzeć ten film, bo w odtwórcy głównej roli, Bradym Jandreau, pragnie odnaleźć kolejnego Johna Wayne’a, a w całej historii godnego następcę El Dorado, lepiej żeby sobie odpuścił. Jest to bowiem oszczędna w formie, refleksyjna opowieść, w której tylko cierpliwy widz odnajdzie coś dla siebie. Nie brakuje tutaj momentów, kiedy zirytowani chcemy przewinąć scenę z kolejnym długim spojrzeniem i poszukać czegoś, co przyspieszy akcję. Nie znaleźlibyśmy jednak niczego - film do końca pozostaje cichy, jednostajny i stonowany. Ale jeśli lubimy kino niezależne i jesteśmy w stanie przełknąć te kilka chwil ekranowej nudy, warto dać Jeźdźcowi szansę. Najnowszy film Chloé Zhao z pewnością nie zostanie wyniesiony na piedestał jako arcydzieło. Nie ma tutaj wielkich przesłań czy niezapomnianych scen. Reżyserce udało się jednak stworzyć cichą opowieść o cierpieniu i walce, jaką człowiek musi ze sobą stoczyć, kiedy traci to, co dla niego najcenniejsze. I choć momentami czujemy, że Jeździec przedziera się przez fabułę raczej stępem niż galopem, to i tak wciąż można go nazwać dobrym filmem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj