Jiu Jitsu to nie jest ambitne kino akcji, więc odpowiednie nastawienie może mieć kluczowy wpływ na to,  jak odbierzemy tę produkcję. Najłatwiej ją opisać słowami: "Predator ze sztukami walki", ponieważ całość skupia się na różnych wojownikach walczących z wyszkolonym kosmitą w pojedynkach jeden na jeden. I to w sumie wszystko, co można powiedzieć o historii. Oczywiście wprawne oko doświadczonego w bojach widza szybko dostrzeżenie banalność scenariusza, a raczej jego całkowity brak, fatalne dialogi oraz pretekstową fabułę i bolesną wręcz przewidywalność. Teoretycznie w kinie kopanym to nie powinno mieć znaczenia, jeśli sceny walk wyrównują stawkę, ale takie podejście również ma swoje granice. Jeśli opowiadana historia nie jest angażująca, nie ma dobrego tempa, a pojedynki nie mają znaczenia, to wówczas wkrada się nuda, a  przyjemność obcowania z takim dziełem znika. A to jest duża bolączka Jiu Jitsu. Problem polega na tym, że wszelkie granice kiczu, niefrasobliwości warsztatowej i podstaw opowiadania historii wołają tu o pomstę do nieba. Gdy bohaterowie, na czele z Alanem Moussim, zaczynają mówić, czar pryska, wkradają się dłużyzny i brak energii. A przecież to właśnie wspomniana energia jest fundamentem kina kopanego. Czysto filmowe aspekty przestają mieć znaczenie, gdy czynnik "wow" jest wysoki, a walki działają na emocje. Przecież przedstawiciele gatunku to podobne, banalne historie, ale i tak wciąż wracamy do Krwawego Sportu, Wejścia smoka czy Kickboksera. Dlatego po tym kątem twórcy Jiu Jitsu spektakularnie zawiedli. Zasadniczo można uznać, że Jiu Jitsu nie działa jako pełnoprawny film, ale gdy wyjmiemy z tego historię i skupimy się tylko na walkach, jest całkiem nieźle. Mamy bowiem grono utalentowanych w tym aspekcie aktorów/kaskaderów, którzy dostają wiele szans na wykazanie się umiejętnościami, a do tego jeszcze choreografia walk jest tak skonstruowana, by podkreślić ich mocne strony. Każdy tutaj ma swoje pięć minut, nawet Nicolas Cage walczący kataną (aczkolwiek w dużej mierze przy wymagających sekwencjach zastępuje go kaskader) czy Frank Grillo z dwoma nożami. Alan Moussi, Juju Chan, Tony Jaa czy Marrese Crump błyszczą efekciarskimi ciosami, akrobatyką i sztandarowymi uderzeniami kojarzonymi z tymi aktorami. Jest to ładne dla oka, czasem pomysłowe (kilka walk z perspektywy pierwszej osoby). Jednocześnie jednak nieidealne, bo - jak wspomniałem - te walki z perspektywy fabularnej stoją na przegranej pozycji, wiemy bowiem, jak się zakończą, a niektóre rozwiązania są zbyt prostackie, by mogły usatysfakcjonować. Chodzi głównie o bitki z losowymi żołnierzami, którzy grzecznie podchodzą jeden po drugim, by dostać łomot. To tego typu pojedynki, które mają podkreślić zabawą kaskaderską, ale nic więcej, bo jako sceny akcji kuleją, gdyż nie mają znaczenia, emocji i większego sensu. Jest to ciekaw studium tworzenia choreografii i jej solidnego nakręcenia, ale gdy przyjrzymy się detalom, czasem sprawia to wrażenie za bardzo wyuczonego, by było to czymś naturalnym na ekranie. Nicolas Cage gra tutaj małą rólkę, ale powinna się ona spodobać jego fanom, bo jest szalony i dziwaczny. Nawet gdy staje do pojedynku na katanę, jego charyzma, mówiąc potocznie, robi robotę. Szkoda więc, że reżysersko ten akcyjniak stoi na tak słabym poziomie. Dlatego koniec końców Jiu Jitsu jako film nie jest godny polecenia, bo nie gwarantuje pożądanej rozrywki na choćby umiarkowanym poziomie. Przejrzeć sobie losowe walki można jak najbardziej i nawet warto rzucić okiem, ale na coś więcej to szkoda czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj