Trzeba przyznać, że Chirurdzy zaliczyli dość spokojny początek sezonu. Oczywiście nie mam za złe Shondzie Rhimes, że nie uraczyła nas kolejnym kataklizmem lub stosem trupów, chociaż wszyscy doskonale wiemy, że jest do tego zdolna. Chodzi mi bardziej o sposób poprowadzenia kilku wątków, który spowodował, że produkcję ABC ogląda się trochę inaczej – jest poważniej i wręcz nieco depresyjnie. Mogło się wydawać, że jubileuszowy odcinek tchnie trochę życia w serial. Cóż, gdybym nie wiedział, że to epizod numer 200, zapewne nie zauważyłbym w nim niczego specjalnego.
Moje oczekiwania były uzasadnione - przecież główną osia fabularną "Puttin’ on the Ritz" miała być wielka gala, mająca pomóc w zbiórce funduszy na naprawę zniszczeń szpitala spowodowanych przez sztorm. Wszyscy bohaterowie mieli się dobrze bawić, a razem z nimi także widzowie. Punkt wyjścia był obiecujący – departament, który zebrał najwięcej pieniędzy, miał zostać nagrodzony dodatkowymi środkami na rozwój swojego oddziału. Zabawna rywalizacja między lekarzami to niestety tylko ułamek tego odcinka, który opanowały inne, bardziej przygnębiające historie. Poza tym była tylko jedna faworytka tego wyścigu – Christina Yang nie zna słowa "porażka" i nie dała innym szans.
Co to było za przyjęcie! Magicy, akrobaci, klowni. Co mogło pójść nie tak? Oczywiście nieszczęśliwy zbieg okoliczności dość szybko przeniósł imprezę do szpitala – dosłownie i w przenośni. Nie ma co temu zaprzeczać - fabuła dwusetnego odcinka polegała głównie na utartych kliszach, a choć oglądało się go nieźle, to uczucie niedosytu pozostawało.
[video-browser playlist="634611" suggest=""]Podobnych zabiegów było więcej. Ile razy widzieliśmy w tym serialu pacjentów, którzy nie do zniesienia na początku odcinka, stali się do rany przyłóż pod jego koniec? Tym razem padło na bigota-seksistę, który doprowadzał Bailey do szału. To on w ostatnim akcie zmusił Webbera do podjęcia leczenia i przywrócił w nim wiarę w życie. I bardzo dobrze, bo obserwowanie jego niczym nieuzasadnionego i irracjonalnego zachowania mogło zacząć już działać na nerwy.
Kończy się jeden przygnębiający wątek, zaczyna się następny. Muszę przyznać, że twórcy wybrali sobie dziwny moment na kolejną próbę zgłębienia postaci Kareva. Osobiście wolę, jak Justin Chambers gra wrednego, sarkastycznego, ale szczęśliwego Alexa. Opcja wkurzona i smutna z ciągłą miną zwieszonego psa jest po prostu irytująca. Wygląda na to, że w najbliższych tygodniach czeka nas oglądanie tej drugiej wersji. Przynajmniej James Remar (Dexter) będzie mógł w końcu zagrać czyjegoś ojca "w realu", a nie jako halucynacja.
Nadal żal patrzeć na rozwój poczynań Calzony. Zdrada w ich związku to był bardzo chybiony pomysł, szczególnie po tym, co już przeszły (wypadek samochodowy i katastrofa lotnicza). Gdzie się podziały szalone pomysły Callie na nowe operacje i eksperymentalne badania? Gdzie ta Arizona sprzed lat, zachowująca się jak gwiazda rocka na oddziale chirurgii dziecięcej? Teraz ich motyw charakteryzuje tylko ból, smutek i cierpienie. Nie wiem, czy będę w stanie znieść ten festiwal rozpaczy dłużej niż do przerwy świątecznej. Shonda, czas zacząć to naprawiać! Swoją drogą trzeba być również nieco zawiedzionym, że twórczyni oddelegowała jubileuszowy odcinek innemu scenarzyście. Gdyby wyszedł on spod jej pióra, zapewne byłby lepszy i bardziej wyjątkowy.
Zaryzykuję stwierdzeniem, że jesteśmy świadkami najsłabszego startu Chirurgów w historii serialu. Wszystko może jednak zmienić się w mgnieniu oka na lepsze i będzie można uznać ten początek za wypadek przy pracy. Poza tym powyższa ocena świadczy o tym, że nawet nieco gorsze odcinki serialu ABC nadal ogląda się przyzwoicie. Chirurgów również złapał małą zadyszkę w okolicach 10. serii, by później jeszcze przez pięć sezonów serwować genialne historie. Jestem pewien, że Chirurdzy wrócą niedługo do formy i przez kilka kolejnych lat będą dostarczać nam emocjonujących i pozytywnych wrażeń.