Oglądanie perypetii głównej bohaterki oraz jej niezwykłego pomocnika na małym ekranie, odbiera kolejne punkty. „Jupiter Ascending” nie spełnił oczekiwań w nim pokładanych – optymiści chcieli space opery, która na długie lata pozostanie w pamięci publiczności i zawiedli się srogo. Pesymiści pamiętający kolejne części "Matrixa" nie oczekiwali niczego. Historia o młodej księżniczce (o kopciuszkowych naleciałościach, biorąc pod uwagę formę pracy, którą wykonuje nim nieznana rzeczywistość spadnie jej na główkę), której czarny charakter chce odebrać dziedzictwo i władzę nad Ziemią, a która z pomocą różnego rodzaju indywiduów staje do nierównej walki, powtarzała się już wiele razy. Również „nowatorski” pomysł z najcenniejszą rzeczą na świecie (przynajmniej dla klas wyższych) w światach SF był już wykorzystywany, nie raz i nie dwa. Nie intrygują i nie bawią również inne pomysły zrealizowane w filmie, choćby walka z biurokracją (lepiej wyglądało to już w „12 pracach Asterixa") czy magiczne pszczoły. Obsada również nie stanęła na wysokości zadania – jedynie Eddie Redmayne grający Balema Abrasaxa (głównego antagonistę obrazu) pokazuje na co go stać. Choć osobiście nie przepadam za takimi kreacjami, trzeba przyznać, że Redmayne doskonale wczuł się w rolę i udało mu się nadać nieco koloru całemu filmowi. Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego ani o Mili Kunis, która wciela się w główną bohaterkę – Jupiter Jones, ani o Channingu Tatumie, który gra twardego jak skała wojownika o nieco psiej proweniencji i pomocnika prawowitej królowej. Przynajmniej Sean Bean przeżywa do końca historii, co samo w sobie jest już dość oryginalne, choć również i on nie ma wiele do powiedzenia w samej fabule. [video-browser playlist="656798" suggest=""] Wydanie DVD również nie oferuje nam niczego wybitnego (przynajmniej możemy zamienić irytującego lektora na polskie napisy). Dodatek „Przeznaczenie jest w nas” nie odkrywa w zasadzie nic nowego, ot, kilka dodatkowych ale niezbyt intrygujących informacji. Przyjemniejsza nieco jest druga część, „Genetycznie połączeni”. W dość krótkim czasie twórcy uchylają rąbka tajemnicy, zdradzając tajniki pracy nad efektami specjalnymi, dzięki którym na ekranie widzieliśmy ludzko-zwierzęce hybrydy. Warto obejrzeć, biorąc pod uwagę fakt, że efekty wizualne to zdecydowanie najmocniejsza strona filmu. Fabuła pełna banałów i abstrakcji, która sprawiła, że krytycy nieprzychylnie traktują dzieło Wachowskich, nie może przyćmiewać doskonałej techniki i kolorowego świata stworzonego przez twórców „Matrixa”. Od strony technicznej (zresztą jak w niemal wszystkich dziełach Wachowskich) „Jupiter Ascending” zrealizowany jest z rozmachem, na bogato i profesjonalnie. Niestety przepych, wykonanie, charakteryzacja aktorów i dbałość o szczegóły tracą, jeśli nie ogląda się ich w kinie. Nie zasłaniają one też ewidentnych błędów popełnionych przez uzdolnionych przecież reżyserów. Traci na tym cały obraz, bo mniej uwagi zwracamy na świat, a bardziej skupiamy się na dialogach i fabule, co zasadniczo jest błędem. Film na DVD do obejrzenia w bardzo długie i bardzo nudne jesienne wieczory, jeśli zabraknie już lepszych tytułów SF.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj