Piętnaście lat temu, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z Preacher, vol. 1, fabuła i pomysły Garth Ennis zrobiły piorunujące wrażenie. Choć brutalność czy kontrowersyjne tezy (moralne, religijne, społeczne) nie były mi obce w tym medium (czy generalnie w szeroko pojętej popkulturze), to ukazane przez irlandzkiego scenarzystę sprawiały, że aż ciarki chodziły po plecach. W Kaznodziei bowiem nie były sztuką dla sztuki, chęcią zaszokowania czytelnika tylko dla samego efektu, ale immanentnym elementem świata przedstawionego: chorego i wykrzywionego oblicza Stanów Zjednoczonych przede wszystkim, a za ich sprawą ludzkości jako całości. W tym świecie bohaterami – a przynajmniej postaciami pozytywnymi, z których wartościami się przynajmniej zgadzamy, a z poglądami solidaryzujemy – potrafią zostać: upadły pastor z dość specyficznym podejściem do moralności, dziewczyna mająca za sobą epizod cyngla czy wreszcie… irlandzki wampir z wyglądu przypominający menela spod budki z piwem. Jeśli tak wyglądają postaci, o których opowiada ta historia, to wyobraźcie sobie, jacy są ich przeciwnicy… albo przynajmniej postaci przewijające się przez tę historię.
Źródło: Egmont
Ukazanie się nowego wydania Kaznodziei (recenzowany tu pierwszy tom zawiera trzy zeszyty z wcześniejszej edycji) stał się pretekstem do przypomnienia sobie całej historii. Nie bez obaw, bo ileż to już razy powrót do kultowego dzieła sprzed lat okazał się bolesny? Na szczęście w przypadku komiksu Ennisa i Dillona nic takiego nie miało miejsce. To nadal wyśmienita, trzymająca w napięciu, pełna smaczków, a jednocześnie często szokująca – mimo upowszechnienia się w międzyczasie wielu wykorzystanych w Kaznodziei motywów i postaw – historia. Należy przy tam wszystkim pamiętać, że w tym albumie mamy dopiero początek większej całości, ledwie uwerturę do naprawdę mocnych wrażeń. Tak naprawdę na przestrzeni tego komiksu dopiero poznajemy kluczowe postacie, pojawiają się zawiązania najważniejszych wątków, a twórcy przygotowują czytelnika na naprawdę spektakularną jazdę bez trzymanki. Świetny scenariusz pod tym względem wspierają rysunki Steve Dillon. Za pracami brytyjskiego rysownika można nie przepadać, ale akurat do tej serii jego styl pasuje idealnie, podkreślając kluczowe elementy fabuły, ale jednocześnie przez większość czasu pozostać „przeźroczystym”.
Źródło: Egmont
Nie oznacza to oczywiście, że w jakikolwiek sposób twórcy stosują taryfę ulgową. Skądże, już na początku otrzymujemy masakrę w kościele, interwencję nadprzyrodzonej istoty, wykoślawione oblicza aniołów czy Świętego od Morderców – chyba jedną z najbardziej charakterystycznych i przerażających postaci drugoplanowych w historii komiksów. A to tylko niewielki element fabuły (choć mający duże znaczenie w przyszłości), bo większość wysiłku twórców idzie w ukazanie zmyślnie przerysowanych historii czerpiących z popularnych źródeł. Mamy to więc pościg za zbiegami, kryminalną zagadkę dotyczącą seryjnego mordercy czy obraz patologicznego klanu a amerykańskiej prowincji. Ennis świetnie miesza motywy, łączy konwencje i tworzy z nich nową jakość. Nigdy nie wiadomo, czego można spodziewać się na następnej stronie: oprócz tego, że nie będzie to coś, co pojawiłoby się w bardziej sztampowych utworach. Jest bezwzględnie i brutalnie, ale dla samego epatowania okrucieństwem – to tylko jedno z narzędzi, które budują niesamowity klimat i fascynującą opowieść o kaznodziei Jessem Custerze. A jeśli widzieliście serialową adaptację: nie sugerujcie się, to w dużej mierze zupełnie inne historie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj