Kingdom 3, czyli kolejna odsłona japońskiej serii kostiumowej, zadebiutowała w Polsce. Czy warto obejrzeć tę produkcję w streamingu?
Pierwsze dwie części kinowej serii opartej na mandze Kingdom to po prostu dobra rozrywka.
Kingdom 3: The Flame of Destiny nie osiąga tego poziomu, bo na wstępie pojawia się duży problem w podejściu do kształtowania tej historii. W odróżnieniu od jedynki i dwójki, trzecia część jest skonstruowana jak... odcinki seriali. Tak jakby ten film składał się z dwóch odrębnych epizodów, które moglibyśmy oglądać w popularnym anime
Kingdom. Najgorsze jednak jest to, że pierwsza połowa to totalne nieporozumienie, które praktycznie nic nie wnosi do historii i staje się rozwleczonym do granic wypełniaczem czasu ekranowego. Dostajemy genezę Eiseia, czyli znanego z poprzednich części króla, który przez prawie godzinę w rozmowie z generałem Ohki opowiada o tym, jak uciekał z królestwa Shao. Większość tej historii to okropna wręcz nuda, bolesna ckliwość i górnolotne sceny z ludźmi poświęcającym życie dla młodego króla. Trudno przebrnąć przez
Kingdom 3, bo ta część fabuły nie jest w stanie zainteresować. Gdy zdamy sobie sprawę, że wystarczyło w dwóch zdaniach opowiedzieć, dlaczego Eisei zdecydował się na zjednoczenie Chin, całość wypada jeszcze gorzej. Wątek jest wciśnięty na siłę, bo przecież trzeba wprowadzić widzów do nakręconego już
Kingdom 4. To najgorsza decyzja, jaką twórcy mogli podjąć.
Druga połowa na pewno jest lepsza, bo dochodzi do bitwy armii Ohkiego z wojskami Shao. Jest trochę rozmachu, taktyki wojskowej i tego, do czego ta seria przyzwyczaiła: przegiętych scen walk, jakby żywcem wyjętych z anime. Ogląda się to dobrze. Jest efektownie i dość charakterystycznie. Dzięki walkom Shin i jego ekipa przechodzą przemianę, dojrzewają i stają się lepsi zgodnie z planem Ohkiego. Nie jest to więc tylko część układanki zwanej bitwą, ale coś, co dla historii ma znaczenie. Ten aspekt sprawdza się wyśmienicie.
Ważne jest to, że Shin nie stoi w miejscu i cały czas się rozwija. Jest coraz ciekawszy! Szkolenie pod okiem Ohkiego sprawia, że dojrzewa do bycia generałem. Bohater z powodzeniem dowodzi oddziałem 100 ludzi i osiąga sukcesy. Pokazuje się z najlepszej strony jako lider: w końcu widać w nim trochę charyzmy i charakteru, bo w poprzednich częściach wypowiadał jedynie puste słowa i machał mieczem. To istotne, bo Shin jako kluczowa postać musi być interesujący, by jego rozwój miał sens.
Wspomniana konwencja serialu boli szczególnie pod koniec, gdy twórcy są zainteresowani wyłącznie wprowadzeniem do kolejnego odcinka. Pojawienie się Hokena, arcywroga Ohkiego i niezmiernie potężnego wojownika, jest na pewno zapowiedzią udaną i intrygującą, ale... nie w filmie kinowym! Japończycy zobaczą ciąg dalszy w lipcu 2024 roku, czyli rok po trójce, a my pewnie na przełomie 2024/2025. Tak nie tworzy się pełnometrażowej fabuły, bo to frustruje, a nie zachęca do kolejnego seansu. Twórcy przesadzili i rozwlekli opowieść. Gdybyśmy wycięli połowę filmu i wprowadzenie do czwórki, dostalibyśmy jakieś 40 minut dobrej rozrywki. To mało. Dlatego właśnie
Kingdom 3 to rozczarowanie na tle poprzednich części.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h