Premiera Kingdom Come: Deliverance za nami. I trzeba przyznać, że sporo osób uwierzyła w produkcję Warhorse Studios, jeśli spojrzymy na liczbę zainteresowanych graczy. Zacznijmy jednak od łyżki dziegciu, bo już na początku do gry potrafiła zrazić ogromna, naprawdę ogromna liczba bugów i niedociągnięć. Już pierwszego dnia po premierze dostaliśmy patcha, który ważył 23 GB, co jasno świadczy o liczbie poprawek, które należało wprowadzić. Przed kolejnymi łatkami (z której pierwsza pojawiła się jeszcze przed premierą) naprawdę błąd pojawiał się za błędem, od znikających postaci, poprzez wtapiające się czy znikające tekstury aż do wywalania do pulpitu. Większosć tych błędów została już poprawiona, nadal jednak z pewnością nie będzie to ostatnia łatka do gry. Na szczęście twórcy bardzo szybko reagują na problemy, co wróży grze świetlaną przyszłość. To relatywnie niewielkie studio porwało się na naprawdę ogromny projekt i nie uniknąwszy błędów stara się jak może wyjść z tego z twarzą (w przeciwieństwie np. do EA i niesławnej, zabugowanej z początku Mass Effect – Andromeda: Nexus Uprising). No, ale teraz coś weselszego, bo gra naprawdę ma wiele do zaoferowania i zadowoli wszystkich graczy, którzy oczekują rozbudowanego RPG. Cała historia zaczyna się w roku 1403 i choć nasz młody bohater, Henryk nie jest światowcem i pojęcia o polityce nie ma, to właśnie ona odmieni jego życie na dobre. W walce o władzę o tron krainy znajdującej się na terenie dzisiejszych Czech, a którą z łacińska nazywamy Bohemią, ofiarami stają się zwykli ludzie, w tym mieszkańcy wioski Henryka. Picie z kolegami w karczmie, porachunki z sąsiadami, pomoc ojcu w kuźni, to wszystko znika, gdy wraża armia obraca wieś w perzynę. I młody Henryk, którym zaczynamy grać gdy jeszcze nie umie walczyć na miecze, strzelać z łuku czy otwierać zamków wyrusza na wyprawę, mającą zmienić jego życie. Od zwykłego prostego parobka, do człeka poważanego, poprowadzimy Henryka przez średniowieczne osady, przez starcia (na początku lojalnie ostrzegam, bardzo trudne) z przeciwnikami i intrygi. Czegóż nie robi się z zemsty? Mimo niewielkich problemów z grafiką (jeden rodzaj psa na przykład), Warhorse Studios przedstawia nam przepiękną, średniowieczną krainę i jej świetnie stworzonych mieszkańców. Widać też konsultacje z historykami, bo Kingdom Come: Deliverance, jest doskonale osadzone w realiach historycznych, co wcale nie jest przecież takie łatwe. Broń, stroje, zbroje – oczywiście zdarzają się przekłamania czy odstępstwa ale w większość gra świetnie oddaje tamte czasy zawieruchy w przededniu wybuchu Wojen Husyckich. A to czyni ją jeszcze bardziej interesującej. Choć świat jest otwarty, fabuła (zresztą, bardzo przyjemnie rozpisana) gna do przodu, nie pozwalając nam specjalnie mitrężyć, co jest o tyle przyjemne, że pierwsze godziny gry trzymają w napięciu. Potem, choć oczywiście możemy pozwiedzać świat, porozmawiać z ludźmi, fabuła nadal gna aż do samej, bardzo przyjemnej końcówki (bo wszyscy wiemy, jak ważne są dobre zakończenia i jak brak takiego dopracowanego zakończenia może wpłynąć na grę). Wspomniany realizm, to jedna z najjaśniejszych rzeczy w grze i nie tylko w kwestii strojów czy broni– pamiętajcie, żeby spać, by przygotować się do niesprzyjających warunków pogodowych i jeść, bo jeśli będziecie zmęczeni albo głodni, nie polecam zabierania się do questów! Co naprawdę przeszkadza, to brak.. słowiańskości, brak czeskiego akcentu w całej grze, przynajmniej w naszej wersji. A szkoda, bo choć język czeski brzmi zabawnie, przydałyby się momenty, w których akcentuje on gdzie rozgrywa się cała historia. Mechanika. Cóż, można by pisać bez końca, bo Czesi naprawdę się postarali. Nie ma tutaj zdobywania „expa” i rozwijania następnych poziomów, o nie. Poszczególne cechy rozwijamy za pomocą powtarzania tych czynności, co znacznie lepiej oddaje kwestię nauki niż zbieranie doświadczenia. Doskonale rozwiązano też problematykę walk, choć ciężko szukać tu przepięknego machania mieczem jak w Wiedźminie czy w filmach z Hollywood. Nie, w Kingdom Come: Deliverance, pojedynki są bliższe realnej walce na miecze, co każdy rekonstruktor czy miłośnik fechtunku średniowiecznego zauważy. System walki jest dość skomplikowany, zwłaszcza na początku, więc trzeba będzie sporo praktyki a i tak pierwsze walki są niebezpieczne. W trakcie gry możemy uczyć się nowych złożeń i ciosów, o których informacje przekażą nam nauczyciele fechtunku czy inni ludzie, którzy świetnie władają bronią. Po naprawdę skomplikowanej sekwencji ciosów naprawdę można poczuć dumę! Jeśli chodzi o realizm, to ludzie też nie rzucają się pod nasze ostrze, jeśli zaczynają przegrywać, potrafią odrzucić miecz i poddać się w nadziej, że ich nie wykończymy! Interesująca jest kwestia zapisu - zapisać grę w dowolnym momencie można tylko posiadając alkohol zwany Shnappsem. A jest drogi i jest go niewiele w grze więc trzeba oszczędzać. Oczywiście są też autosave’y czy miejsca, gdzie można grę zapisać, ale Kingdom Come: Deliveranceto nie gra na Save/Load. Jedyne co potrafi drażnić to fakt, że gra potrafi doczytywać się w trakcie przez co nieco psuje się efekt oglądania skądinąd pięknie stworzonego świata. Choć przez początkowe błędy Kingdom Come: Deliverance miał być kolosem na glinianych nogach, to gra prezentuje się naprawdę świetnie, a zapowiedzi następnych łatek sprawiają, że liczyć można na jeszcze więcej (może poprawią raczej średnią mimikę twarzy!). Nietuzinkowi, nieszablonowy RPG, podobny nieco do The Witcher 3: Wild Hunt, tylko bez strzygi, jest naprawdę godny polecenia i jeśli komuś przypadnie do gustu, zapewni wiele godzin zabawy! Mnie wciągnął bez reszty.
Fot. Warhorse Studio
+7 więcej
Plusy + otwarty, ciekawy świat + historyczna akuratność + świetny, realistyczny system rozwoju postaci i walki + ciekawa fabuła i dialogi Minusy - bugi,
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj