Główną bohaterką filmu jest Billi, trzydziestoletnia dziewczyna, która większość swojego życia spędziła w Stanach Zjednoczonych. Choć jest daleko, ma świetny kontakt ze swoją babcią, od lat mieszkającą w jednym z chińskich miast – ich więź zostanie zilustrowana już w pierwszej scenie, gdy Billi, nie bacząc na różnicę czasu między kontynentami, swobodnie rozmawia z seniorką rodu o błahych codziennych sprawach. Wszystko jednak zmienia się, gdy dziewczyna dowiaduje się o śmiertelnej chorobie swojej babci, o której sama chorująca jeszcze nie wie. Nagle cały świat usuwa jej się spod nóg, a perspektywa utraty tak bliskiej osoby zaczyna dominować nad czymkolwiek innym. Właśnie z takim nastawieniem wyruszymy wraz z Billie w podróż do Chin, gdzie ma odbyć się prawdziwy festiwal pozorów – zmówieni członkowie rodziny postanawiają bowiem wydać huczne wesele jednemu z kuzynów, tylko po to, by mieć pretekst do możliwie najmniej podejrzanego odwiedzenia seniorki i doświadczenia pewnego rodzaju pożegnania. I choć brzmi to jak komedia sytuacyjna, silne emocje tkwiące w przerażonej tą sytuacją wnuczce skutecznie rzucają na wszystko tragiczne i zwyczajnie smutne światło – koniec końców Kłamstewko okazuje się filmem słodko-gorzkim i tak jak momentami prowokuje do uśmiechu, tak pozostawia po sobie silne wrażenie nostalgii. Film Lulu Wang jest koprodukcją chińsko-amerykańską, co podkreślono nie tylko w oficjalnych opisach. Tutaj cała fabuła silnie opiera się na różnicach kulturowych między Wschodem a Zachodem i rzeczywiście czuć to w każdej minucie – od mówiącej dwoma językami Billi począwszy, na przedziwnych (z punktu widzenia zachodniego obserwatora) chińskich obyczajach skończywszy. Jako widzowie zostajemy ustawieni ramię w ramię z główną bohaterką i to właśnie z jej perspektywy staramy się jakoś oswoić nowy świat, do którego zostaliśmy wrzuceni. Reżyserka proponuje przynajmniej kilka scen, które wprawiają widza w niezręczność – towarzyszenie Chińczykom w osobliwych modłach lub kolacjach urządzanych na cmentarzach nie jest czymś, do czego bylibyśmy przyzwyczajeni. Film w bardzo ciekawy sposób proponuje nam ciekawostki z azjatyckiej kultury, w dodatku czyni to możliwie przystępnie. Największa w tym zasługa głównej bohaterki, która tak naprawdę jest przecież Amerykanką – to właśnie Billi jest dla nas punktem zaczepienia podczas seansu, ponieważ uosabia coś znajomego w tym obcym, odległym świecie. Awkwafina wypada w tej roli znakomicie i świetnie oddaje emocje, jakie targają główną bohaterką – tak naprawdę można się w niej momentami przejrzeć jak w lustrze, tak ludzka i wiarygodna się wydaje. Biorąc pod uwagę jej autentyczność, spontaniczność i przede wszystkim niedopasowanie do rzeczywistości, czuć, że film został zaprojektowany tak, by trafić do jak najszerszego grona odbiorców – grupą docelową bynajmniej nie są tu Azjaci, a raczej szeroko rozumiani emigranci. Chiny to tylko przykład - w ich miejsce można byłoby wstawić dowolny inny kraj, a przekaz prawdopodobnie pozostałby taki sam. Kłamstewko to historia bardzo uniwersalna i za to z pewnością należy się pochwała. Na uwagę zasługuje także sama warstwa wizualna – jak na filmy spod skrzydeł A24 przystało, także ta produkcja mocno opiera się na estetyce kadrów i ciekawym montażu. Widać to zwłaszcza, gdy z ruchliwych Stanów Zjednoczonych przenosimy się wraz z Billi do symetrycznych, od linijki rysowanych wręcz Chin. Reżyserka umiejętnie operuje obrazem, jeszcze bardziej nakreślając wspomniane już różnice kulturowe – wszystko to sprawdza się dobrze i pozwala na pełniejsze wczucie się w tę opowieść. Nawet jeśli momentami akcja zwalnia aż za bardzo, zawsze pozostają przepiękne kadry, na które patrzy się z ciekawością – od niektórych scen nie mogłam oderwać oczu i nie miało to nic wspólnego z tym, co aktualnie działo się w fabule. Nie zapominajmy także o ścieżce dźwiękowej – jeżeli przywiązujecie wagę do smaczków z płaszczyzny technicznej, Wasze zmysły będą podczas seansu naprawdę mile połechtane. Aby uściślić - tytułowe "kłamstewko" nie dotyczy jedynie sytuacji z niemówieniem babci prawdy czy zmyśleniem wesela w rodzinie. Tutaj w zasadzie większość scen bazuje na niedopowiedzeniach lub udawaniu – kłamie Billi, kłamią jej rodzice, kłamie kuzynostwo, siostra babci i wreszcie sama seniorka. Ich postępowanie wydaje się nie mieć większego wpływu na sytuację w rodzinie, jednak to tylko pozory, co widać zwłaszcza po Billi – wychowana na takich kłamstewkach dziewczyna nie potrafi odnaleźć się w świecie i czuje się pełna sprzeczności. Choć tytuł został zdrobniony, rzeczywiście czuć ciężar tych nagromadzonych latami małych kłamstewek, które oddziałują na każdego członka rodziny. Jeżeli jednak oczekujecie efektu kuli śnieżnej czy wielkiej kulminacji, od razu zaznaczam - film nie ma nic wspólnego z propozycjami komediowymi pokroju Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie. I choć ja też nie oczekiwałam podobnej rozrywki, nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś tej - naprawdę ładnej skądinąd - produkcji brakuje. Mimo pięknej otoczki wizualnej i niekwestionowanego uroku cała historia wydaje się nieco zbyt monotonna – w pewnym momencie złapałam się na wyczekiwaniu na coś, co miało nigdy nie nastąpić. Od początku przygotowywani jesteśmy na to, że dojdzie do wielkiej konfrontacji między członkami rodziny – być może kłamstwa zaczną wymykać się spod kontroli, może jednak prawda zostanie ujawniona...? Tymczasem film trwa i trwa... i w zasadzie nic się nie zmienia. Niepogodzona z rzeczywistością Billi stara się zadowolić wszystkich naraz i żyje w sprzeczności ze swoimi przekonaniami, przybierając coraz to wymyślniejsze uśmiechy na smutną twarz. Rozumiem zamysł kameralności tej historii, jednak nawet takie produkcje potrzebują bardziej wyrazistych elementów. To właśnie akcentów mi tu brakowało, bo poza warstwą techniczną i ideą kreślenia różnic kulturowych, między bohaterami jest po prostu zbyt jednolicie. Twórcy rozgrywają całą historię bezpiecznie, pokładając za dużą wiarę w metaforach czy symbolice. Szkoda, że wszystko jest tutaj tak mocno subtelne, bo potencjał na wyrazistsze akcenty był moim zdaniem dużo większy. Nie są to jednak zarzuty na tyle poważne, by zepsuć cały seans - ten bowiem (choć spokojnie), upływa poprawnie i przyjemnie. Kłamstewko to wartościowa propozycja wśród filmów z ostatnich miesięcy, jednak moim zdaniem trochę zbyt skromna. Film nie nadaje się na absolutnie każdy moment i do zapoznania się z nim zdecydowanie potrzeba odpowiedniej atmosfery. To nie wspomniany już włoski komediodramat o kłamaniu ani też niebazujący na podobnym motywie Parasite, który utrzyma Was w fotelu od pierwszych do ostatnich minut – tutaj akcja rozkręca się bardzo powoli i tak naprawdę tylko od cierpliwości widza zależy, jak dużo z tej produkcji wyciągnie. Niemniej jednak, moim zdaniem warto tę produkcję obejrzeć – przede wszystkim za uniwersalność, za ciekawe zilustrowanie tematu emigracji i jej konsekwencji, za lekcje azjatyckiej kultury w pigułce i wreszcie: za próbę analizy psychologicznej bohaterów, tak różnych od siebie w zasadzie w każdym aspekcie. W nagromadzeniu postaw i wątków, tutaj każdy ma szansę znaleźć dla siebie jakieś znajome motywy czy sytuacje z rodzaju "z życia wziętych" i za to cenię ten tytuł. Nie znam zbyt wielu filmów, które byłyby podobne do Kłamstewka i już samo to czyni je godnym zapoznania - kto wie, może swoją subtelnością podbije Wasze serca?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj