Kler okazuje się filmem, który jest inny, niż zapowiada nam zbyt wesoły zwiastun. Nie przeczę, że ten humor pojawia się, ale to jest raczej śmiech przez łzy. Chodzi o wszelkie sceny związane z komentowaniem rzeczywistości i tego, jaki Kościół ma w niej udział. Czasem objawia się w to w dialogach, w zachowaniach czy podejmowanych decyzjach. Bynajmniej nie mamy tutaj tworzenia komedii czy naszpikowania opowieści wieloma takimi momentami. Są to raczej rzeczy typowe dla Smarzowskiego, które wpisują się w jego estetykę i są naturalną częścią opowiadanej historii. Pojawiają się z dobrym wyczuciem czasu, nie przytłaczając fabuły i niszcząc tego, co reżyser chce powiedzieć. Szybko zdajemy sobie sprawę, że humor wynika z sytuacji poważnych, a przez to też nieśmiesznych. Tworzy się trochę takie kuriozum, że w danym momencie dialog bawi, a po seansie wiemy, że jest w tym coś dziwnie autentycznego i smutnego. Coś na tyle wiarygodnego, że zostaje w głowie na dłużej. Tak pokrótce można podsumować, z czym mamy do czynienia. Wojciech Smarzowski biorąc ten temat na warsztat w naszym kraju, wiedział, że jeśli ma do kogoś trafić, musi być mocno i dosadnie. Kler taki właśnie jest, bo reżyser nie przebiera w środkach. Mówi językiem obrazowym, nie pozostawiając niedopowiedzeń czy złudzeń co do tego, jak postrzega problemy Kościoła. Wie, w którym momencie rozluźnić atmosferę wspomnianym wcześniej humorem, a w którym dosłownie zdzielić widza obuchem w łeb. Takie można mieć odczucie w kluczowych momentach, gdzie napięcie nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, atmosfera jest gęsta jak smog w Warszawie zimą, a emocje działają tak, że trudno nie czuć szybszego bicia serca. Tak naprawdę pisząc tę recenzję na gorąco, czuję, jaki ten film wywiera wpływ pod względem emocjonalnym. Można by użyć lekkiego sformułowania, że po prostu zmusza do myślenia, bo zapada w pamięć i trudno przestać myśleć o tym, co pokazuje, jak i co z tym tak w ogóle zrobić? Czy film ma szansę zmienić coś, co ma tyle problemów? Ten film wchodzi w człowieka na głębszym poziomie, sprawiając, że chce się o nim rozmawiać. Tak działa największe kino. Nie można o nim przestać myśleć. Wątek każdego z trzech bohaterów porusza określony problem i łączy się z jeszcze większym. W tym miejscu Smarzowskiemu udaje się najważniejsza rzecz: nadaje tym bohaterom ludzkiego wymiaru. To nie są po prostu źli księża czy choćby nawet źli ludzie. To nie o to tutaj chodzi. Reżyser nie patrzy na nich przez pryzmat wiary w Boga, ale ocenia ich jako ludzi z wadami. Jacek Braciak, Robert Więckiewicz oraz Arek Jakubik błyszczą, wywołują emocje tak potężne, że w paru momentach aż mi ciarki przeszły po plecach. Smarzowski przez ich pryzmat wytacza największe działa, odpalając salwę za salwą. To właśnie tutaj przy poruszeniu kwestii pedofilii nie ma wręcz litości. Pokazuje różne oblicza sprawy, podejście Kościoła do niej jako instytucji i zwykłych ludzi. W tym nie ma nic białego lub czarnego i sprawa jest skomplikowana. Co jeśli oskarżany ksiądz jest akurat niewinny? Reżyser zadaje takie pytanie, jednocześnie pokazując zło, jakie pedofilia wyrządza. Nie ma tu jednej strony medalu i można spojrzeć na to z różnych perspektyw. A co więcej - do końca tak naprawdę trudno stwierdzić, czy ci trzej bohaterowie są dobrzy, źli, czy zbłądzili. Przez cały film obserwujemy ich w sytuacjach kompletnie dalekich od tego, co powinien robić ksiądz. Jeden jest tzw. fixerem, czyli robi wszystko, by każdy problem zamieść pod dywan, drugi żyje z kobietą, a trzeci związany jest z tematem pedofilii. Nie będę wchodzić w spoilerowe szczegóły, ale powiem tylko, że właśnie gdzieś pod koniec reżyser pokazuje, że daje szansę jednostkom. Wie, że są to grzeszni ludzie, jak wszyscy i tak samo jak każdy, mogą się zmienić. Nie ma mowy o jakiejś skrajnej przemianie w tym filmie. Bardziej są ku temu przesłanki, że jedni zdają sobie sprawę z problemu i zaczynają podejmować słuszne i dobre decyzje, a inni brną jeszcze dalej w swojej wizji życia, które z nauką religii chrześcijańskiej nie ma nic wspólnego. Prawda jest taka, że ci trzej bohaterowie są najbardziej ludzcy i niejednoznaczni. Do końca może jednego możemy dość dosadnie ocenić, a pozostali jednak są inni. Nadal z problemami i wadami, ale nie do końca tak źli. To nie taka sama sytuacja jak z postacią Gajosa, który jest totalnym czarnym charakterem. Kler to film, który w dużej mierze wywołuje skutek. Widzimy bowiem sytuacje, o których wielu z nas słyszy na co dzień bez znaczenia czy jesteśmy wierzącymi katolikami, czy jesteśmy wyznawcami innej religii lub po prostu ateistami. Sam słyszałem nie raz smutne historie o płatnościach i innych dziwactwach, które miejsca mieć nie powinny. To właśnie zmusza do pewnej konkluzji: tego filmu nie można postrzegać przez pryzmat religii, wiary czy nawet polityki. To nie o to tutaj chodzi. Te czynniki powinny być od tego dalekie, ponieważ obcujemy z filmem o ludziach w instytucji. W żadnym momencie reżyser nie mówi, że wiara jest zła, czy choćby decyzja o zostaniu księdzem to głupota. Nie ma tam żadnych tego typu zabiegów. Jest po prostu historia o ludziach.
Wiem, że film spotka się ze skrajnymi opiniami. Jednak patrząc na to trzeźwo, jest to po prostu dobre kino poruszające ważny i aktualny temat. Tylko tyle i aż tyle. Nie moja w tym rola, by ocenić, czy on otworzy komuś oczy, czy zmieni te problemy. Po prostu tego nie wiem. Podkreślam to jeszcze raz - w tym filmie nie ma znaczenia, jakie mamy poglądy polityczne oraz w co wierzymy. Liczy się kino i spojrzenie na nie jako na twór poruszający jakiś temat i problem. A Smarzowski zrobił to dosadnie, mocno i sprawia, że trudno o tym zapomnieć czy zignorować. Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj