Widoczna zasada motywująca sens istnienia wielu kontynuacji zdaje się skupiać na jednym - nagromadzeniu wszystkich tych cech, które ponownie przyciągną widza przed duży ekran. Klopsiki i inne zjawiska pogodowe nie dorastały do pięt takim produkcjom, jak Wall-E czy Odlot, lecz potrafiły miejscami ubawić. I choć być może dla wielu z Was była to produkcja w sam raz na raz, to już w najbliższy weekend "Klopsiki" przypuszczą kontratak na polskie kina. Kontratak, który mimo że nadal nie wspina się na poziom "odlotowych" animacji dla dzieci, to w ogólnym rozrachunku dostarcza szeregu całkiem niezłych gagów - zarówno dla nieco mniejszych, jak i tych dużych dzieci.
Historia Klopsiki kontratakują zaczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyła się część pierwsza. Flick, pocieszny wynalazca, stał się bohaterem, po tym jak uporał się z niesforną maszyną zmieniającą wodę w jedzenie. Chwile radości nie trwają jednak długo, gdyż wynalazek zaczyna żyć własnym życiem, tworząc swój ekosystem. Flick w towarzystwie najbliższych mu osób wyrusza jeszcze raz zmierzyć się z efektem swojego geniuszu.
Pokaz prasowy filmu Klopsiki kontratakują dał mi świetny obraz reakcji, jakie omawiana produkcja wywołuje wśród najmłodszych widzów. Fakt ten postawię jako klucz całej recenzji, gdyż to do nich właśnie celuje animacja studia Columbia Pictures. Pierwszym aspektem - być może na tyle oczywistym dla młodego widza, że niezauważalnym - jest plastyka całego bajkowego świata. Postacie czy wszechobecne ożywione posiłki - wszystkie one są bardzo przyjemnie, a często komicznie podkreślają swoje wypowiedzi czy targające nimi emocje poprzez karykaturalną gestykulację. Rzecz błaha, a jednak ten ciągły ruch buduje to, co jest istotne w takich produkcjach - zainteresowanie młodszej publiczności. Nie ma przecież niczego ciekawego w scenie dialogu. Śmiech dzieci obecnych na sali właśnie tego dowiódł, gdyż nie wynikał często z gagów - one wbrew pozorom często trafiały do tych nieco większych dzieci, jakimi są mężczyźni. Zabawne jest to, że wiele tekstów przewrotnie bawiło właśnie starszą część publiczności. Ubaw młodych wynikał jasno z dowcipów sytuacyjnych.
W tym momencie gładko przeszliśmy do poziomu humoru, który jest tak naprawdę kluczem do sukcesu tego typu produkcji. Niezwykły jest fakt, że wiele dowcipów serwowanych przez Klopsiki... potrafiło wywołać szczery śmiech chyba u każdego dorosłego widza nastawionego na lekką, a wręcz dziecinną produkcję, ukierunkowaną przecież na widza najmłodszego. Zwiastun najnowszych przygód Flicka i jego znajomych wypada naprawdę blado w porównaniu do żartów uciśniętych w tym półtoragodzinnym seansie. Klopsiki... obfitują w wiele świetnych gagów. Najbardziej wyraźne (a przez to udane) żarty należą do czarnoskórego policjanta Earla Devereauxa - czyli karykaturalnej esencji męskości. Z czasem jednak jasnym się staje, że wszystkie kolejne dowcipy niczym nowym już nas nie zaskoczą. Słabo wypada także próba przemycania tych samych kawałów, ale w nieco innej formie. Dobry żart bawi tylko raz, lecz Klopsiki... starają się odgrzewać ten sam kotlet (choć już samo zdanie brzmi dziwnie) i to podczas jednego filmowego dania głównego. To sprawia, że dobrze rokująca animowana zabawa potrafiła wywołać najbardziej niepożądane zdanie na ustach młodszej publiczności: "Długo jeszcze?". A szkoda, gdyż omawiana produkcja w ogólnym rozrachunku wypada całkiem przyzwoicie.
Ostatnim aspektem udanej bajki są już same przygody głównych bohaterów. Bądźmy szczerzy - coś na tym ekranie musi się dziać. I choć scen pościgów czy ataków zmutowanych burgerów nie ma wiele, to jednak twórcom udało się przemycić kilka widocznych nawiązań do znanych produkcji filmowych. Nawiązań takich, jak choćby do sceny ucieczki dinozaurów w "Parku Jurajskim", której młody widz po prostu nie skojarzy, ale z pewnością przykuje ona jego uwagę do ekranu.
Film Klopsiki kontratakują, mimo iż dużo mu brakuje do świetności, wspominam z uśmiechem. Ożywione i przerośnięte "Klopsiki" to bardzo apetyczna propozycja głównie dla młodszego widza, ale jak się okazuje.. nie tylko. I choć z czasem gubi pomysł, by powtarzać żarty już raz sprzedane w lekkostrawnej formie, to w efekcie końcowym wywołuje pozytywne emocje wśród nieletniej publiczności. Nie jest to co prawda szumnie zbliżające się Turbo, które siłą rzeczy skazane jest na sukces. Jeśli jednak ślimaki pochłoniemy w trybie turbo, to klopsiki powinny być dla nas ciekawą przystawką.