Klub Północny to adaptacja powieści autorstwa Christophera Pike'a. Mike Flanagan jest fanem twórczości pisarza. Od lat próbował przenieść tę serię na ekran. W końcu się udało. I tak otrzymaliśmy produkcję, która porusza temat śmierci. Bohaterami są młodzi ludzie, którzy jeszcze dobrze nie rozpoczęli życia, a już dowiedzieli się o poważnej chorobie. Produkcja skupia się wokół mieszkańców hospicjum Brightcliffe, którzy zakładają tytułowy klub. Spotykają się o północy, aby opowiadać sobie historie łączące grozę, dramat, a nawet science fiction. Jednak w serialu mamy jeszcze inny wątek. Otóż Ilonka wybrała hospicjum z jednego powodu – przed laty śmiertelnie chora mieszkanka cudem tu wyzdrowiała. Dziewczyna postanawia rozwikłać tajemnicę i ocalić swoje życie. Największym atutem produkcji Netflixa nie jest wcale fabuła, a bohaterowie. Są oni świetnie napisani i bardzo dobrze zagrani. Można się z nimi szybko utożsamić, kibicować im w walce z chorobą oraz razem z nimi przeżywać wszystkie rozterki. Co najważniejsze, wspieramy ich nie z powodu współczucia, ale właśnie dzięki temu, że są tak fantastyczni – nie są jednowymiarowi, w każdej z postaci drzemie coś więcej. Twórcy bardzo sprawnie rozwijają solowe wątki, mimo że niektórym dają mniej czasu ekranowego. Każdy ma jednak swoje pięć minut, aby w pełni zaprezentować osobistą historię. Jestem pewien, że ta paleta barwnych członków Klubu Północnego sprawi, że znajdziecie swojego faworyta lub faworytkę. Mimo to cieszy mnie, że są to osoby, które po prostu da się polubić – nieważne, czy jest to sarkastyczna i momentami chamska Anya, przebojowy Spence, czy błyskotliwa i zaradna Ilonka. Klub Północny to banda, którą chce się oglądać na ekranie.
fot. Netflix
+7 więcej
Są produkcje, które nie boją się mówić o śmierci i całym jej emocjonalnym bagażu. I właśnie Klub Północny jest jednym z takich projektów. Podoba mi się, że twórcy nie starają się epatować śmiercią na każdym kroku, aby wywołać współczucie u widza. Dobrze, że nie idą na łatwiznę, aby zatrzymać odbiorcę przed ekranem. Śmierć po prostu czai się gdzieś w tle. Dobrze, że scenarzyści skupili się bardziej na życiu bohaterów, celebrowaniu czasu, który im został. Jak mówi Kevin w jednej ze scen finałowego odcinka: Śmierć to gówniany powód, aby nie żyć. Sposób, w jaki mówi się tu o tragedii umierających osób, jest ujmujący. Na pochwałę zasługuje fakt, że produkcja nie zajmuje się wyłącznie przepracowywaniem traum bohaterów i przeżywaniem dramatów związanych z nieuchronnym końcem. Jest tu sporo miłości i serdeczności. Twórcy skupiają się na tym, co po nas pozostanie. Nie ukrywam, że kilka razy w trakcie seansu uroniłem łzę, a to mi się ostatnio rzadko zdarza. Przepiękna jest scena, w której Ilonka czyta wiersz swojemu ojcu, który chciałaby usłyszeć na swoim pogrzebie. Nawet w sekwencji okultystycznego rytuału dla Anyi da się odczuć ogrom miłości, jaki występuje w relacji naszej bandy. Klub Północny pod płaszczem grozy i opowieści o chorobie porusza również wiele innych ważnych tematów, które dotyczą poszczególnych bohaterów. To problemy, które dotykają wielu młodych ludzi. Mamy zatem opowieść o radzeniu sobie z depresją i myślami samobójczymi czy walkę o własną tożsamość seksualną i akceptację. I wspomniane kwestie naturalnie przeplatają się z historią. Twórcy doskonale analizują stany psychiczne członków klubu. Oczywiście ważnym elementem produkcji są opowieści, którymi członkowie Klubu Północnego raczą – nas i siebie nawzajem – na spotkaniach. Są wśród nich historie lepsze i gorsze, ale każdy z widzów odnajdzie w nich coś dla siebie. Mamy bowiem klasyczne opowieści grozy, fabuły science fiction połączone z wątkiem wielkiej miłości, historie o seryjnym mordercy. Moim zdecydowanym faworytem jest Droga donikąd, która porusza motyw samobójstwa. Ten zły również jest ciekawą opowieścią, która ma potencjał na swój własny serial albo film. Do trójki ulubionych dodałbym jeszcze Wiecznego wroga, który całkiem sprawnie wykorzystuje science fiction do opowieści o czymś więcej. Spokojnie nadawałby się na jeden z odcinków Strefy mroku. Bardzo podoba mi się, że poszczególni członkowie obsady wypadają równie dobrze w rolach bohaterów opowieści Klubu Północnego, jak i samych opowiadających. Historie stanowią natomiast piękne odzwierciedlenie rysu psychologicznego czy wątku postaci tworzącej baśń. Produkcja Netflixa ma jednak pewien problem, gdy trzeba poruszać wątek grozy w opowieściach bohaterów. Mam wrażenie, że został on wciśnięty na siłę i jest kompletnie niepotrzebny w produkcji. Fabuła spokojnie dałaby radę bez niego. Rozumiem, że miał to być wątek stanowiący pewien rodzaj desperackiej walki o nadzieję, jednak koniec końców był to po prostu słaby element historii. No i potraktowano go bardzo po macoszemu, bo tak naprawdę nie dostaliśmy żadnych odpowiedzi dotyczących Shasty oraz tajemniczych duchów starszej kobiety i starszego mężczyzny. Mam wrażenie, że finał próbował to bardzo szybko i skrótowo wyjaśnić, ale to się nie udało.  Klub Północny to kolejny (czwarty!) udany serial, który Mike Flanagan stworzył dla Netflixa. To interesującą opowieść, w której tragedia miesza się z nadzieją i świetnie napisanymi bohaterami, którzy stanowią o jej sile. Jak najbardziej polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj