Knights of Honor II: Sovereign to strategia czasu rzeczywistego, która nie jest typowym RTS-em, bo mamy tutaj sporą skalę, rozmach i przeróżne niuanse władania królestwem. Wiadomo, że o zwycięstwie w grze decyduje pokonanie przeciwników i zbudowanie swojego Imperium, ale gra nie podaje tego na tacy. Nic nie jest przesadnie łatwe czy banalne. To idealna pozycja dla fanów gatunku, bo oferuje bardzo rozbudowaną i – co najważniejsze – diabelnie wciągającą rozgrywkę. To, co na pewno zasługuje na wyróżnienie, to poziom trudności – jest dopracowany, a sztuczna inteligencja potrafi zaskoczyć. Pierwsze podejścia na trybie "normalnym" kończyły się spektakularnym fiaskiem już na pierwszych etapach gry. To było zaskakujące, więc włączyłem tryb "łatwy", który wbrew pozorom nie jest jakimś przesadnym uproszczeniem. By nauczyć się gry, warto zacząć właśnie na tym poziomie. Dzięki niemu zrozumiecie, jak rozwinąć ekonomię i jak zapewnić sobie spokój na dłuższy czas, by nie wplątać się w wojnę, która zahamuje rozwój i doprowadzi do problemów. Gdy po wielu godzinach zacząłem tryb "normalny", okazało się, że mogłem rozpocząć wojnę w dogodnym dla mnie momencie. Pod kątem sztucznej inteligencji oba tryby zasadniczo się nie różnią i są w taki sam sposób wymagające. Łatwy po prostu pozwala na spokojnie wejść w temat. Ekonomia jest ważna i bardzo zniuansowana, ale zasadniczo prosta, gdy się już połapie we wszelkich konotacjach i zasadach. Plusem i ułatwieniem jest fakt, że wszelkie ulepszenia budynków działają globalnie, więc robimy je zaledwie raz. Jeśli rynek mamy ulepszony do maksimum, to każdy kolejny (budowany w nowo podbitym mieście) też już taki jest. A to siłą rzeczy przyspiesza wzrost wpływów z miast – choć kupcy, którymi się operuje, mają kluczowe zadanie do odegrania w tym aspekcie, to docelowo największe wpływy mamy właśnie z budynków.
fot. materiały prasowe
+4 więcej
Pewnego rodzaju wyzwaniem jest operowanie królestwem za pomocą rady. W niej mogą znaleźć się marszałkowie, czyli wodzowie dowodzący armiami, ale także kupcy, dyplomaci, kapłani oraz szpiedzy. Problem jest taki, że mamy dość ograniczoną liczbę slotów. Siłą rzeczy to jest utrudnienie, bo nie możemy mieć nieskończenie wiele armii i musimy zbalansować ten aspekt z korzyścią dla królestwa. Prawda jest taka, że kupcy są potrzebni szczególnie na początku – pozwalają rozhulać zarobki naszego królestwa. Później ich wpływ wydaje się mniej znaczący. Na tym etapie gry bardziej potrzebujemy armii. Szpiedzy (najbardziej kosztowni!) zawsze się przydadzą, bo potrafią namieszać, a kapłani oraz dyplomaci są bezcenni, bo dzięki nim uzyskujemy poparcie w naszym królestwie, co staje się kluczowe po wojnach, gdy populacja nie jest lojalna i łatwo o rebelie. Ostatecznie i tak będziemy mieć najwięcej marszałków, którzy przy wojnach na coraz większą skalę będą coraz bardziej potrzebni. Ważne jest też to, że jednym z punktów zasobów są księgi, czyli coś, co wykorzystujemy do rozwoju członków rady i samego króla. Wybieramy im cechy – dokładnie 5 – które potem możemy ulepszyć do trzeciego poziomu. Każda ma znaczenie, więc wybór nie jest łatwy. Dzięki temu mamy kolejny aspekt, które urozmaica grę i staje się ważny.  Sama wojna jest ciekawym i niezwykle trudnym aspektem. Mamy bowiem armie, które mogą mieć jeszcze ważne dodatki w postaci zwiększonej liczebności, zasobów (gdy się kończą, to żołnierze głodują i umierają) oraz machin oblężniczych. Na liczebność wojsk wpływają też tak zwane tradycje królestwa, czyli umiejętności, które możemy globalnie wybrać – mają one wpływ na określone aspekty ekonomiczne, wojskowe i społeczne. Jest średnio czterech marszałków dowodzących armią – można odnieść wrażenie, że to nie wystarcza. Zwłaszcza gdy przeciwnik ma ich więcej. Wówczas do gry wchodzą najemnicy, którzy przechylają szalę zwycięstwa dla królestwa, które ma więcej złota. Wynajmowanie ich jest tylko ograniczone tym, ile ich się pojawia na mapie w losowych miejscach, oraz tym, ile mamy złota. Działają automatycznie (sterowani są przez sztuczną inteligencję), ale idzie im to całkiem sprawnie. To ważny aspekt, który pokazuje, że wojna bez dobrze przygotowanej ekonomii jest z góry skazana na porażkę. Co ciekawe, bitwy możemy prowadzić manualnie, więc wówczas kierujemy jednostkami w stylu typowych RTS-ów. Jest to rzecz użyteczna przy wyrównanej skali. Automatyczne rozstrzyganie bitew działa dobrze i sprawnie, więc trudno narzekać. Jednak ta możliwość to ważne i dobre urozmaicenie, które staje się kolejnym atutem gry. Wszystkie nasze decyzje wpływają na to, jak królestwo jest postrzegane wewnętrznie i zewnętrznie. Mamy więc poparcie arystokracji, duchowieństwa i chłopów, a do tego autorytet Korony. To wszystko ma znaczenie – jeśli nie jest utrzymywane na wysokim poziomie, to wpływa negatywnie na zarobki królestwa oraz jego ład. Do tego, gdy nasz władca umiera (czas leci, co chwilę mamy zmiany na tronie) przy niskim lub ujemnym autorytecie Korony, szlachta w kilku miastach może stwierdzić, że odłącza się od naszego królestwa i ogłasza niepodległość. To gigantyczny problem, który oznacza wojnę, jeśli chcemy odzyskać nasze miasta.  Dyplomacja – dzięki dobrze rozpisanej sztucznej inteligencji – nie jest po prostu niepotrzebnym dodatkiem, ale czymś kluczowy do rozwoju, zwiększania włości i osiągnięcia sukcesu. Mamy oczywiście standardowe pakty o nieagresji oraz umowy handlowe. Możemy też zdobywać przychylność pomaganiem sąsiadom w wojnach czy w walce z rebeliantami. Do tego jest też opcja małżeństwa, bo jako król co jakiś czas "produkujemy" dzieci będące skutecznym narzędziem w dyplomacji. Początkowe dobre budowanie relacji oznacza długi czas pokoju i możliwości rozwoju ekonomicznego. Po wojnach możemy też domagać się, by dane królestwo stało się naszym wasalem, co wpływa na pieniądze zbierane w ekonomii. To też jest dość ciekawe – zaczynamy wojnę z jednym królestwem, a po chwili walczymy z czterema, bo przeciwnik kupi sojusz złotem. Znaczenie ma także zawieranie sojuszy w czasie pokoju, które w tej grze są stricte sojuszami obronnymi przeciwko komuś silnemu. Jest to aspekt, na który trzeba uważać. Knights of Honor 2: Sovereign to gra rozbudowana i wielowarstwowa, która początkowo może wydawać się skomplikowana. Po czasie jednak prostota i intuicyjność rozwiązań stają się jasne – wówczas zwiększa się przyjemność z grania. To gra, na którą czekałem od lat. Wciąga na wiele godzin. Wisienką na torcie jest fakt, że to wszystko możemy mieć też w trybie wieloosobowym, rozgrywanym w czasie rzeczywistym. Frajda pełną parą!  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj