Colter Stevens (Jake Gyllenhaal) budzi się nagle w jadącym pociągu. Naprzeciw niego siedzi obca mu kobieta (Michelle Monaghan), która najwyraźniej go zna. Skołowany mężczyzna próbuje odnaleźć się w dziwnej sytuacji, lecz zanim mu się to udaje, w pociągu wybucha bomba i... Stevens budzi się w tajemniczej kapsule, w której dowiaduje się, że jest częścią rządowego eksperymentu, który ma na celu walkę z terroryzmem. "Kod nieśmiertelności", bo taką nazwę nosi wspomniany eksperyment, pozwala na wejście w ciało innego człowieka i doświadczenie ostatnich 8 minut jego życia. Zadaniem Coltera jest odnalezienie terrorysty i zapobiegnięcie dalszym zamachom.
[image-browser playlist="606413" suggest=""]©Monolith Video 2011
Przyznam się bez bicia, że nie należę do grona osób, które rozpływały się nad "Moon". Owszem, uważam, że jest to film dobry, ale nic ponadto. Wyjaśnienie całej tajemnicy gdzieś w połowie filmu i jego dalsza przewidywalność to cechy, które nie pozwoliły mi uznać tej produkcji za wybitną, mimo iż początkowo wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie. W swoim kolejnym filmie Jones poszedł w nieco innym kierunku, postawił na napięcie, dynamikę i nieprzewidywalność. Wszystkie te elementy sprawiły, że seans "Kodu nieśmiertelności" okazał się niezwykle przyjemnym doświadczeniem, podczas którego czas leci błyskawicznie.
Słowa pochwały należą się twórcom przede wszystkim za to, że pomimo dość ograniczonego miejsca akcji - w zasadzie to jedynie pociąg i kapsuła - udało im się w pełni je wykorzystać i poprowadzić akcję tak, że widz nawet przez chwilę nie czuje znużenia brakiem urozmaiconych lokacji. Kolejną kwestią jest to, że całość opiera się w zasadzie na jednej powtarzanej w kółko scenie, która za każdym razem ukazywana jest w nieco inny sposób. Przy filmach opartych na podobnym schemacie zawsze istnieje ryzyko, iż nie uda się uniknąć monotonii, która wkradnie się przy którejś z kolei podobnej sekwencji, zaś początkowe zainteresowanie dość szybko przerodzi się w irytację. W tym wypadku o czymś takim nie może być mowy. Duncan sprawnie posługuje się wszelkimi dostępnymi "narzędziami", by za ich pomocą, niczym glinę, obrobić kilka takich samych grudek filmowej masy, z których każda będzie później miała swój własny i niepowtarzalny kształt.
[image-browser playlist="606414" suggest=""]©Monolith Video 2011
Aktorsko całą produkcję dźwigają na swoich barkach głównie Jake Gyllenhaal i Michelle Monaghan. Ta para idealnie odnajduje się w swoich rolach, zaś chemia jaka pomiędzy nimi panuje odczuwalna jest w każdej sekundzie, w której razem pojawiają się na ekranie. Uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, drobne gesty, wszystko to sprawia, że uczucie, jakie rodzi się pomiędzy tą dwójką zdaje się być autentyczne. Gyllenhaala lubię jeszcze od czasów "Donnie Darko", w którym to zagrał według mnie genialnie i z miejsca stał się jednym z moich ulubionych aktorów młodego pokolenia. Monagham kojarzę natomiast przede wszystkim z roli Rachel w "Eagle Eye". Aktorka nie ma na koncie zbyt wielu ról pierwszoplanowych i pozostaje raczej mało znana, co dziwi, biorąc pod uwagę chociażby właśnie jej występ w "Source Code". Głównym bohaterom wtóruje jeszcze Vera Farmiga w roli Goodwin, kobiety, która jest częścią ekipy nadzorującej eksperyment. Co prawda przez większość czasu oglądamy ją na ekranie znajdującym się wewnątrz kapsuły, ale nie przeszkadza to w pozytywnej ocenie jej talentu, bo takowy z pewnością posiada. Niepewność, skołowanie, współczucie i wiele innych emocji pojawia się na twarzy odtwarzanej przez nią postaci, która za każdym razem jest wiarygodna.
[image-browser playlist="606415" suggest=""]©Monolith Video 2011
Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić to do logiki samego eksperymentu. Skoro pozwala on jedynie na wejście w pamięć innego człowieka i przeżycie ostatnich 8 minut jego istnienia, to jakim cudem Stevens może poruszać się po pomieszczeniach, których zmarły nigdy nie odwiedził i robić rzeczy, których nie robił? Cały ten motyw wydaje się być dość mocno naciągany i urągający logice. Nawet średnio rozgarnięty widz w miarę szybko zorientuje się, że coś tu przecież nie gra. Niby to kino sci-fi, w którym wszystko jest możliwe, ale twórcy mogli pokusić się o jakieś sensowne wyjaśnienie takiej, a nie innej sytuacji chociażby po to, by odbiorca nie odniósł wrażenia, że uważa się go za durnia. Niestety tego typu błędy poważnie rzutują na ocenę końcową.
[image-browser playlist="606416" suggest=""]©Monolith Video 2011
Mógłbym jeszcze pisać o dobrych efektach specjalnych, dobrze dobranej muzyce itp. drobiazgach, ale nie widzę większego sensu, gdyż w filmie o budżecie rzędu 32 milionów dolarów, w dodatku nie nastawionym na efektowną akcję, tego typu rzeczy zawsze stoją na wysokim poziomie i nie inaczej jest w tym wypadku. Zamiast tego po prostu polecę "Kod nieśmiertelności" wszystkim miłośnikom rozrywkowego kina sci-fi. Osobiście uważam, że pomimo kilku wpadek na poziomie scenariusza, omawiany tytuł i tak jest nieco lepszy od wspomnianego wcześniej "Moon". Chociażby z tego względu, że w porównaniu do debiutu Jonesa jest produkcją do wielorazowego użytku, przy której za każdym razem widz będzie się dobrze bawił.
Ocena: 7/10