Profesor Thomas Lourds, lingwista (choć w toku tej niezwykle oryginalnej opowieści wykazuje również wiele innych talentów), musi zmierzyć się z tajemnicą ukrytą na Bliskim Wschodzie, tajemnicą związaną z Mahometem. Na jego drodze staje potężny wróg (któż by pomyślał) chcący wykorzystać znalezisko w celu... no cóż, nie ma co go zdradzać, acz nie ma też co liczyć na zaskoczenie.

Zwykle unikam w recenzjach porównywania dwóch książek, jednak autor Kodu Wzgórza Świątynnego naprawdę nie daje żadnego wyboru. Podobieństw, które sprawiają, że podczas czytania mamy wrażenie, iż opowieść jest nieudaną kalką jakiegoś pomysłu Dana Browna, jest tak wiele i są tak bezczelne, że momentami z trudem czyta się całą historię. Zarówno główny bohater, jak i bohaterowie drugoplanowi wykazują niesamowite podobieństwa do postaci z innych książek - niemal każdy, kto czytał "Anioły i demony" oraz "Kod Leonarda da Vinci" zauważy, że profesor Thomas Lourds jest (prócz kilku szczegółów) idealnym klonem profesora Roberta Langdona. Pojawiają się również specyficzne elementy fabuły, m. in. tajemna wiadomość pozostawiona w muzeum przez przyjaciela-naukowca (odkryta za pomocą promieni UV). Dość jednak już wypominania podobieństw – rzućmy okiem na historię przedstawioną w "Kodzie Wzgórza Świątynnego", nie liczmy jednak na zbyt wiele.

Głównego bohatera poznajemy na wykopaliskach Jiahu w Prowincji Henan na terenie Chińskiej Republiki Ludowej. W ciemności i mroku, niczym prawdziwy bohater broni cennych archeologicznych znalezisk przed hienami cmentarnymi – niestraszne mu kule przeciwników! Sabotując ich środek transportu, sprawia, że ochrona wykopalisk może w końcu wykonać swą pracę. Już na pierwszych dwudziestu stronach profesor zostaje bohaterem, by potem za sprawą przeczucia rozwalić mający ponad tysiąc lat pojemnik. Na szczęście przeczucia go nie mylą, a w środku znajduje wskazówkę wiodącą do jeszcze większego odkrycia znajdującego się w Świątyni Kamienia Wiedzy. Tymczasem na Bliskim Wschodzie potężne siły ścierają się w bezpardonowym starciu o największy skarb każdego wywiadu: informacje. Informacje odnośnie położenia mistycznego artefaktu, który może zmienić układ polityczny i społeczny obecnego świata. Stary przyjaciel Lourdsa, nie mogąc poradzić sobie z zagadką dotyczącą Koranu Mahometa oraz Zwoju (który przepowiada… cóż, czytelnik, jeśli do tego dobrnie, sam dowie się, co przepowiada), wzywa go na Bliski Wschód. Zaczynają się więc strzelaniny, pościgi, walki i nagłe przebłyski intelektu wskazujące kolejne elementy układanki. Więzienie, potyczka w pustynnych górach i jeszcze więcej. A końcówka? Nie wypada jej zdradzić, choć mogę powiedzieć, że nie zaskakuje... i nie zmienia opinii o książce.

Stanowczo odradzam sięgania po to "dzieło", chyba że jest się najbardziej zdesperowanym miłośnikiem gatunku – nawet tym jednak radzę raczej czytać pierwowzory, bo "Kod Wzgórza Świątynnego" zawodzi w kwestii fabuły, pomysłu i - co ważne - również historii. W innych książkach tego typu można trafić na wygrzebane przez autora historyczne smaczki, w "Kodzie..." znajdziemy ich jak na lekarstwo. Akcja powieści urywa się w momentach, które mogłyby się stać ciekawe i tylko czasami sprawiają czytelnikowi odrobinę przyjemności. Przebrnięcie przez całość tekstu jest po prostu stratą czasu; zdecydowanie lepiej wybrać inną lekturę.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj