Kołysanka to francuska produkcja będąca adaptacją popularnej w kraju nad Sekwaną książki, która z kolei powstała na podstawie prawdziwego wydarzenia. Mamy tu do czynienia z mrożącą krew w żyłach historią. Niestety film nie jest w stanie wykorzystać jej potencjału.
Paul jest aktywnym zawodowo producentem muzycznym, Myriam prawniczką na macierzyńskim. Parze niedawno urodziło się drugie dziecko i teraz młode małżeństwo ma ręce pełne roboty. Opieka nad dwójką szkrabów to wielkie wyzwanie, szczególnie dla kogoś, kto wciąż chce rozwijać się w pracy. Myriam postanawia zakończyć urlop i wznowić swoją karierę. Żeby to się udało, trzeba zatrudnić nianię. Po krótkiej selekcji para trafia na Louise. Pani w średnim wieku wydaje się idealna do opieki nad ich dziećmi. Spokojna, stonowana, z odpowiednim podejściem. Młode małżeństwo oddaje rodzinne lejce Louise i zaczyna koncentrować się na sobie. Praca do wieczora, a nocami imprezy i tym podobne ekscesy. Próbując odnaleźć swoje życie na nowo, nie zauważają, że w ich domu zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Louise pokazuje swoją prawdziwą twarz, ale kiedy Paul i Miriam zdają sobie z tego sprawę, jest już za późno, żeby powstrzymać lawinę tragicznych wydarzeń.
Kołysanka to obraz, który podąża dwiema drogami. Pierwsza z nich wiedzie przez meandry społeczne i rzuca światło na problemy młodych małżeństw stojących w rozkroku pomiędzy karierą zawodową a opieką nad dziećmi. Druga zabiera nas w mroczne miejsce przepełnione elementami charakterystycznymi dla klasycznych thrillerów. Ten dualizm w konwencji byłby ciekawym zabiegiem, gdyby pierwsza ze ścieżek nie urywała się niespodziewanie, zostawiając nas w ślepej uliczce. Mniej więcej w połowie filmu kwestie społeczne schodzą na dalszy plan, a później całkowicie blakną. Jak wiemy, dreszczowce bez odpowiedniej podbudowy bardzo często nie mają odpowiedniej siły rażenia. To niestety ma miejsce również w Kołysance. Gdy znika szersza perspektywa, okazuje się, że film w reżyserii Lucie Borleteau jest niczym innym, jak wydmuszką nastawioną na szokowanie. Wielka szkoda, że tak się dzieje, bo początek naprawdę bardzo dobrze rokuje.
W pierwszej połowie filmu obserwujemy losy młodego małżeństwa, które zdaje sobie sprawę, że opieka nad dwójką dzieci to wielkie wyzwanie. Myriam dla maluchów musi porzucić swoje zawodowe ambicje, co bardzo ją mierzi. Pojawia się odwieczne pytanie – czy w życiu powinniśmy oddać się całkowicie naszym pociechom, a może należy zrównoważyć priorytety i uszczknąć nieco dla siebie? Gdy bohaterowie trafiają na opiekunkę, poddają się nieskrępowanej wolności i delektują nieznośną lekkością bytu. Pozwalają Louise przejąć kontrolę nad ich dziećmi. Niania manipuluje maluchami i wprowadza swoje zasady. Rodzice widzą to, jednak jest im zbyt dobrze z wolnością, która tak niespodziewanie na nich spadła. W pewnym momencie opiekunka staje się bliższa dzieciom, niż ich rodzice – to ona zajmuje się wychowaniem rodzeństwa.
Problem ten jest niezwykle ciekawy i istotny dla każdej młodej pary, która staje przed podobnym dylematem co Myriam i Paul. Bardzo dużo małżeństw nie ma czasu dla swoich pociech. Historia stara jak świat – pogoń za pracą i cały ocean kłopotów oddalają rodzinę od siebie. Bardzo łatwo jest oddać lejce komuś innemu, ale jak pokazuje film, może to mieć destrukcyjne konsekwencje. Do pewnego momentu obraz bardzo precyzyjnie pokazuje dekonstrukcje rodziny. Generatorem patologicznych sytuacji są rodzice, którzy z pełną świadomością powierzają wychowanie swoich dzieci obcej osobie. Louise okazuje się kobietą z problemami psychicznymi – przesłanki ku temu są widoczne, jednak Myriam i Paul wolą koncentrować się na sobie, niż zrezygnować z tego, co mają. Nie można ich za to winić, bo przecież są młodymi ludźmi mającymi własne ambicje, cele i namiętności. Niezwykle ciężko jest pogodzić swoje „ja” z opieką nad dziećmi, którym dla najlepszego rezultatu, powinno oddać się swój cały wolny czas. Wielu młodych rodziców staje przed podobnym dylematem. Myriam i Paul mają jednak niebywałego pecha, ponieważ trafiają na osobę niespełna rozumu. Niestety, wraz z rozbudową postaci Louise, film schodzi na manowce banalności.
W drugiej połowie Kołysanka staje się klasycznym thrillerem z szalonym antagonistą, który łapie w sieć głównych bohaterów. Louise wariuje, a twórcy z lubością prezentują jej najdziwniejsze szaleństwa. Tu i ówdzie pojawiają się: makabra, groteska i dziwaczne wizje. Wkrótce film staje się opowieścią poruszającą się od jednego szokującego motywu, do następnego. Finał to straszliwe apogeum, które jednak daje się przewidzieć. Społeczne dywagacje zostają zastąpione przez konwencję sensacyjną nastawioną na szokowanie i straszenie. Mało to wysublimowane, a boli tym bardziej że skomplikowana historia Myriam i Paula ustępuje miejsca wątkom znamiennym dla podrzędnych horrorów. Na płaszczyźnie straszenia działa to średnio na jeża. Momentami twórcy pozwalają sobie na gatunkowe szarże, które zamiast działać w służbie filmu, narażają go na śmieszność.
Gdyby Lucie Borleteau w umiejętny sposób poprowadziła do końca rozpoczętą historię, Kołysanka mogłaby być bardzo ciekawym komentarzem społecznym. Niestety reżyserka poszła w stronę niezbyt wiarygodnego thrillera, który zamiast dawać do myślenia, próbuje szokować. Obraz warto obejrzeć ze względu na Karin Viard, która brawurowo portretuje niestabilną Louise. Mamy tu więc teatr jednej aktorki Szkoda tylko, że twórcy nie wykorzystali talentu artystki do opowiedzenia historii z nieco mądrzejszą konkluzją.