Żeby powstał taki film jak Komar, trzeba mieć na pewno artystyczną odwagę, ale trzeba też liczyć się z tym, że tak zrealizowany film może spowodować irytację podobną do tej, którą wywołuje tytułowy owad.
Komar w reżyserii Filipa Jana Rymsza przedstawia historię Richarda Boca (Beau Knapp), geniusza pracującego w wielkiej korporacji wyznaczającej trendy na Wall Street. Podczas jednego z branżowych bankietów zostaje ugryziony przez komara, co prowadzi do wizualnych zmian na jego ciele. Przemiana dokonuje się również wewnątrz bohatera, który stoi w obliczu finansowego krachu na giełdzie.
Z połączenia American Psycho i Big Short, ozdobionego naleciałościami z filmów o przejmujących dominację nad światem insektach, mogło wyjść coś zaskakującego i świeżego. Jest w tej opowieści przecież coś intrygującego. Niczym bohater filmu przerywający karmienie swoich komarów mamy ochotę analizować i wyciągać wnioski z kolejnych słupków i wykresów. Komar ma w sobie jednak ambicję komentowania rzeczywistości i czyni to w bardzo nieprzyjemny, wręcz odpychający sposób.
Jeśli zamiarem twórców było wyprodukowanie dzieła równie męczącego, co bzyczący nocą komar - udało się. Film Filipa Jana Rymsza nie daje się jednak zrównać z ugryzieniem komara, które powoduje nasze skupienie na danym punkcie i nie daje o sobie zapomnieć. Z Komarem jest inaczej, bo nawet jeśli momentami jest fascynującym psychologicznym horrorem, to jednak wypieszczona i pozbawiona naturalności narracja odrzuca i zniechęca do dalszej obserwacji.
Beau Knapp tworzy kreację matematycznego dziwaka, mieszkającego w wielkim apartamencie tuż przy Central Parku, który ulega wysysającemu mu krew komarowi. Analityk odpowiedzialny jest za stworzenie algorytmu, który okazuje się kurą znoszącą złote jaja. Jego zmieniające się pod wpływem kolejnych ugryzień ciało kieruje widzów w stronę body horroru, ale reżyser cały czas chce komentować sytuację związaną z globalnym kryzysem finansowym z 2007 roku i społeczne reperkusje tych wydarzeń. Alegoryczność Komara z bardzo ciekawą oprawą formalną w pewnym momencie okazuje się tylko nieprzyjemnym seansem o kapitalistycznym upadku i kryzysie męskości, przedstawianym za pomocą niesympatycznych i mało ludzkich bohaterów.
Komara otwiera bardzo ładnie zrealizowana czołówka pokazująca etap rozwoju owada z rzędu muchówek. Później film zaprasza nas do korporacyjnego światka przy akompaniamencie nieprzyjemnego dźwięku bzyczących komarów. Ostatecznie próby reżysera przyjmujemy z obojętnością, a najciekawsze stają się urywki z archiwalnych wydań wiadomości w USA, a także wszystkie informacje przyrodnicze na temat komarów i ich rozwoju. Wypada oczywiście samemu skonfrontować się z filmem, ale jeśli machniecie na niego ręką, też nic złego się nie stanie.