W bieżącym odcinku ani na moment nie pojawili się reżyser Robert Aldrich oraz Pauline (która przecież dominowała w poprzednim odcinku jako uosobienie idei feministycznych w latach 60.). Cała fabuła skupiła się wyłącznie na Bette i Joan, a kamera nieustannie towarzyszyła im podczas przygotowań do najważniejszego dnia w roku – gali rozdania Oscarów 1963. Choć od zeszłego tygodnia nie doszło do żadnej interakcji między aktorkami, a w bieżącym odcinku wymieniły tylko lodowate spojrzenia, w powietrzu wyraźnie dało się odczuć, że cały tytułowy spór zmierza nieuchronnie do punktu kulminacyjnego. I taki rzeczywiście nastąpił. Podkreślone zostało to przede wszystkim w podejściu Joan, której towarzyszyliśmy przez większość odcinka. Fakt, że nie została nominowana do nagrody nie bolałby tak bardzo, gdyby Bette również takiej nominacji nie otrzymała. W świetle wizji, że jej największa konkurentka miałaby zwyciężyć, Joan robi wszystko co w jej mocy, zostać gwiazdą wieczoru. Posuwa się do prymitywnych i desperackich zagrań, które wywołują niesmak i zażenowanie. Postać wciąż traci w moich oczach, choć początkowo wydawało się, że to właśnie Joan jest tą poczciwą i uprzejmą – słowem – tą, którą można lubić nieco bardziej. Fakt, że w tej chwili zwyczajnie trudno ją zdzierżyć, to jednocześnie dowód na świetną grę aktorską – Jessica Lange wkłada całe serce w wykreowanie zawistnej Joan i robi to tak przekonująco, że jest w stanie wywołać autentyczną niechęć do swojej postaci.
fot. FX
Desperacja, choć najbardziej widoczna w działaniach Joan, daje się również odczuć w innych wątkach. Widzimy zdesperowaną Heddę, która po raz pierwszy wyrzuca z siebie żal i tęsknotę do tego, co bezpowrotnie poświęciła na rzecz pracy i kariery. Widzimy także Bette, która z rozpaczliwą nadzieją w oczach patrzy na dwie zdobyte już statuetki i praktycznie modli się o kolejną... Byłby to bowiem nie tylko symbol wygranej, ale również symbol dominacji nad konkurentką, a o to toczy się cała gra. Bohaterki coraz bardziej nas przekonują, że liczy się tylko udowodnienie sobie, że to właśnie ja byłam „tą lepszą”. Doskonale wybrzmiewa to dzięki dwóm skrzydłowym bieżącego odcinka – Heddzie, która wspiera Joan i jeszcze bardziej nastawia ją przeciwko rywalce, oraz Olivii de Havilland, która jest dobrym stróżem nominowanej do Oscara Bette. Odcinek numer 5 to pierwszy moment, w którym Catherine Zeta-Jones opuściła stanowisko narratora i włączyła się w bieżącą fabułę – dopiero teraz mogliśmy dowiedzieć się, że i ona nigdy nie była obiektywna i zawsze stała po stronie Bette. Można więc przypuszczać, że zestawiona z nią Kathy Bates, dla równowagi (która jest przecież w tym serialu bardzo ważna) prędzej czy później opowie się po stronie Joan. Mimo że Bette nie pojawia się na ekranie na tyle, na ile jej główna konkurentka, cała sympatia widza jest właśnie po jej stronie. Najbardziej emocjonalnym punktem odcinka było oczywiście samo ogłoszenie wyników – Susan Sarandon przedstawiła swoje załamanie tak przekonująco, że dało się odczuć jej fizyczny ból. Przeszywający pisk w uszach i wygłuszenie tego, co ciągnie prowadzący w świetny sposób obrazuje jej stan psychiczny i kontrastuje z triumfującą Joan, która w zwolnionym tempie wymownie miażdży niedopałek papierosa czubkiem buta. Wszystkie najdrobniejsze gesty i mimika aktorek są dodatkowo podkreślone specyficzną pracą kamery, a ten trudny moment staje się przykrym również dla widza. Jak już wspomniałam wyżej, w odcinku nie było łez, płaczu, krzyków. Było tylko głębsze zaczerpnięcie powietrza przez Bette i wymowne milczenie samotnej Joan, gdy znalazła się w domu i nie musiała już nikogo udawać. Minimalistyczne zabiegi podkreśliły powagę sytuacji i głęboko skrywane nieszczęścia o wiele bardziej, niż gdybyśmy mieli oglądać na przykład ekranową furię.
fot. FX
Mocną stroną odcinka był również rytmiczny, dynamiczny montaż i szereg sekwencji dotyczących wielkich przygotowań, które dobrze się oglądało. W ten sposób przedstawiono między innymi intrygę, jaką knuły Joan i Hedda, ich natarczywe wydzwanianie do wszystkich ważnych osobistości Hollywood oraz przebieranie, malowanie i czesanie Joan, która przygotowywała się do „swojego wielkiego dnia”. Energiczna muzyka, kolorowe ujęcia, zwolnione tempo i mnóstwo szczegółów nadawało świetnego klimatu prezentowanym scenom. Scenarzystą i reżyserem odcinka numer 5 był Ryan Murphy, co bardzo wpływa na estetyczny wydźwięk epizodu. W pewnym momencie zastosowano również świetny long-take – wraz z Joan przemierzamy labirynty i korytarze za kulisami wielkiej gali, mijając po drodze wszystkich zgromadzonych – niecodziennie można obserwować tak wielkie wydarzenie od kuchni, zatem nic dziwnego, że w tym momencie mimowolnie skupiamy się na ekranie w stu procentach, za co twórcom należą się wielkie brawa. Odcinek 5 wypada bardzo dobrze. Nie nawiązuje do wątków podjętych tydzień temu i w dalszym ciągu nie podejmuje wyraźnej interakcji między głównymi bohaterkami, czego rzeczywiście może nam odrobinę brakować. Jednak przez szereg zabiegów, które kontrastują je niezależnie od siebie, jako widzowie czujemy się w pełni usatysfakcjonowani. Zasłużone 8/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj