Przez cały czas trwania odcinka jako widzowie byliśmy obecni na planie zdjęciowym. Produkcja Hush, hush, sweet Charlotte – nowego filmu Roberta Aldricha – trwa w najlepsze. Początkowo przypuszczałam, że nie będzie się to szczególnie liczyło dla fabuły serialu Feud, jednak okazuje się, że to właśnie ten film zaognił spór między Bette i Joan. I tym razem doskonale było widać przyczynę całego konfliktu; w tym wszystkim od początku chodziło o... zazdrość. O dawną urazę wywołaną przez osoby trzecie i kompleksy na temat własnej urody czy talentu. W bieżącym odcinku, Bette z zaskoczenia staje się prawą ręką reżysera, który uczynił ją producentką nowego filmu, co oczywiście nie umknęło uwadze Joan. Jej urażona duma nie pozwala na działanie pod dyktando Bette, stąd też wspaniały pomysł, by udawać, że jest chora – bo przecież gwiazda jej formatu jest niezastąpiona i bez niej cała produkcja legnie w gruzach. Końcowe sceny, w których aktorka powoli utwierdza się w tym, że wcale niezastąpiona nie jest, oglądało się naprawdę dobrze. Po kilku poprzednich odcinkach, gdzie w głównej mierze towarzyszyliśmy Joan, mieliśmy wystarczająco dużo czasu i okazji, by ją zwyczajnie nie polubić; zatem teraz, kiedy w końcu brutalnie sprowadzono ją na ziemię, osobiście odczułam szczerą satysfakcję. Świetnie zaprezentował się przy okazji sam Robert Aldrich – poznaliśmy go jako nieco zahukanego i uległego, a teraz zaczyna wreszcie stawiać na swoim i nie boi się mówić wprost, co myśli. Nawet, gdy odbiorcą do bólu szczerego komunikatu ma być tak wielka gwiazda jak Joan Crawford. Aldrich stał się rzeczowym, twardym mężczyzną i to chyba największa przemiana, jaką dane nam było obserwować w serialu.
fot. FX
Przy tym wszystkim widać było wyraźny kontrast między Joan a całą resztą zgromadzonych – tylko ona jedna miała tendencję do gwiazdorzenia, tylko jej trzeba było usuwać najmniejsze przeszkody spod stóp i oferować ramię ponad progiem. Kamera sygnalizowała przesadne żądania aktorki bardzo dyskretnie, jednak dało się je dostrzec – co również sprawiło, że jako widzowie opowiadaliśmy się po stronie Bette i reżysera. Oni przynajmniej zostali zaprezentowani jako normalni, zwyczajni ludzie, wykonujący tu swoją pracę. Podejmując każdą kolejną decyzję, Joan tak naprawdę pogrążała się jeszcze bardziej, udowadniając, że nie jest w stanie znieść najmniejszej dawki krytyki. Mogliśmy obserwować, jak jej pycha, duma i zawiść powoli prowadzą ją na dno, czego kulminacją była piękna w swojej prostocie końcowa scena w szpitalu i odejście Mamasity. Twórcy serialu poprowadzili wątek Joan tak, by widzowie byli świadomi, że ona sama jest winna swojemu upadkowi. I rzeczywiście dokonali tego w sposób bardzo przekonujący – co widzę jak choćby po swojej niechęci do postaci Joan. Cieszy mnie również fakt, że w końcu powróciliśmy do Bette, tak pomijanej w poprzednich odcinkach. Mogliśmy obserwować ją zarówno na planie, jak i w jej codzienności – z Aldrichem czy z córką, która obwieściła mamie, że wychodzi za mąż. Ta scena, choć pozornie nijak nie związana z główną fabułą, okazała się bardzo potrzebna – mogliśmy dostrzec, jak silnie Bette potrzebuje poczucia kontroli i jak pragnie rozkazywać wszystkim wokół. Ma to także przełożenie w jej nowej pracy, jaką jest bycie producentką filmu. Oczywistym wydaje się, że twórcy odsłonili jej wady po to, by nie wynosić postaci na ołtarze, jednak w dalszym ciągu to Joan odbierana jest przez nas jako „ta zła”. Bette zwyczajnie da się lubić, nawet gdy ma słabsze dni i gorszy humor, nawet gdy pokazuje nam, jak daleka jest od doskonałości – czego nie można powiedzieć o jej rywalce.
fot. FX
Sam fakt, że rzecz w głównej mierze działa się na planie zdjęciowym, w symboliczny sposób prowadzi nas do zamknięcia serialu. W końcu na samym początku również wprowadzono nas na plan – w środowisko pełne reflektorów, rekwizytów, wysięgników, kabli i szeleszczących kartek scenariusza. Teraz ponownie znaleźliśmy się właśnie w takim otoczeniu, na czym odcinek tylko skorzystał. Fascynująco było patrzeć na to, jak świat filmowy działa od zaplecza – zwłaszcza że w życiu codziennym nieczęsto mamy okazję to obserwować. Twórcy serialu już po raz kolejny zadbali o to, by dostarczyć widzowi szeregu smaczków, poszerzających jednocześnie jego świadomość i wiedzę – podobnie jak to było w odcinku Oscarowym, gdzie kamera stała się dla nas przewodnikiem po zapleczu tak ważnej gali nagród. To wielka siła tego serialu i każdy z podobnych zabiegów zwyczajnie sprawia, że oglądamy to wszystko z coraz bardziej powiększającymi się oczami. Żałuję tylko, że to w zasadzie drugi czy trzeci motyw tego typu, na siedem minionych odcinków. W tym świetle zaczynam mieć wrażenie, że poprzednie epizody były momentami zwyczajnie przegadane i nieco zmarnowane. Odcinek numer 7 był naprawdę bardzo dobry – wreszcie byliśmy świadkami żywej interakcji między Bette i Joan, mogliśmy wysłuchiwać ich sprzeczek i kłótni i baczniej obserwować, jak działają na siebie nawzajem. Tego mi właśnie brakowało w poprzednich epizodach – zestawienia dwóch aktorek w tym samym miejscu. Słuchania tego, jak każda z nich żali się koleżankom, nie można nazwać prawdziwym i otwartym konfliktem, więc jestem zadowolona, że wreszcie doszło do konfrontacji. Za tydzień zobaczymy już odcinek finałowy, więc trochę szkoda, że twórcy postanowili podążyć tą ścieżką tak późno. Mam jednak nadzieję, że kulminacja i końcowa puenta będą na tyle satysfakcjonujące, by wynagrodzić słabsze momenty z poprzednich epizodów i uczynić z zamkniętego sezonu wybitną całość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj