Cała historia zaczyna się beztrosko. Poznajemy Sarę, pogodną trzydziestoparolatkę, która pracuje w sklepie z artykułami do rękodzieła. Od pierwszych chwil Sarah jest nam przedstawiona jako pozytywna „dziewczyna z sąsiedztwa”, lubiana w pracy, wiecznie uśmiechnięta, grzeczna – nawet jej dziewczęca fryzura ma sugerować, że to po prostu miła i ułożona młoda kobieta. Szybko okazuje się, że to tylko pozory – w wolnym czasie Sarah cierpi w samotności, za towarzysza mając jedynie ulubiony serial o tematyce paranormalnej. Pozostawiona sam na sam z własnymi myślami, dziewczyna zaczyna dochodzić do dziwnych wniosków, które prowadzą ją na trop teorii spiskowych – popada w paranoję, która tylko zwiększa jej zagubienie w świecie. Czy to, czego doświadcza, to zbiór przypadków? A może nic nie jest takie, jak się wydaje? Produkcja stawia przed widzem szereg pytań, na które koniec końców to właśnie my będziemy musieli odpowiedzieć – jeżeli nie lubicie psychodelicznych, otwartych na interpretację indywidualną produkcji w nieco lynchowskim klimacie, warto, żebyście jeszcze przed seansem mieli świadomość, że to właśnie jedna z nich. Twórcy serialu włożyli dużo wysiłku w wiarygodne zarysowanie głównej bohaterki – Sarah nie musi nawet wiele robić na ekranie, żebyśmy wyrobili sobie o niej konkretne zdanie. Kiedy jest sama, jawi nam się jako wycofana, lękliwa, nieodważna i bierna w stosunkach międzyludzkich – wszystko to przedstawiono bardzo autentycznie, tak, że z miejsca możemy to kupić. Nie da się nie zauważyć, że największa w tym zasługa Alison Brie – aktorka świetnie odnajduje się w swojej roli i potrafi przekazywać rozmaite emocje tylko za pomocą spojrzenia. To naprawdę niesamowite – patrzyłam na sceny z jej udziałem zupełnie oczarowana. Koniara w zdecydowanej części bazuje właśnie na jej grze aktorskiej, a do tej nie mam absolutnie żadnych zarzutów – widać, że Brie doskonale czuje swoją postać, na co wpływ z pewnością ma także fakt, że współtworzyła również scenariusz. Casting jest zatem strzałem w dziesiątkę. Kim zatem jest tytułowa "koniara" i jaki ma to związek z paranormalną tematyką, którą zasugerowałam? Warto pochylić się także nad tą kwestią. Rzeczywiście, choć film nie ma wiele wspólnego z końmi, Sarah niewątpliwie jest miłośniczką jeździectwa, a „jej” koń, Willow, ma szczególne miejsce w jej sercu. Willow pojawia się na ekranie tylko kilka razy, jednak nie bez powodu – obecność konia uspokaja i wycisza bohaterkę, dodając jej pewności siebie. Choć to również nie zostało w filmie rozwinięte, szybko można poczuć, że ten konkretny koń jest dla niej ucieczką od przerażającej codzienności, schronieniem przed traumatycznymi wspomnieniami, a także źródłem odwagi (sama Sarah, w chwilach alkoholowej swobody, niczym nieskrępowana odtwarza koński galop po pokoju). Określenie "Horse Girl"rzeczywiście dobrze odnosi się do tego, co dziewczynie w duszy gra i paradoksalnie również pasuje do całego filmu – zagubiona w świecie Sarah sama nie wie kim jest, a „koniara” zdaje się być jedynym określającym ją słowem, w którym może czuć jakąś pewność. Wszystko inne bowiem zaczyna się w jej pojęciu rozpadać i na pewnym etapie seansu nawet my, widzowie, nie wiemy, po czyjej stronie stanąć - osądzających dziewczynę realistów, czy może jej samej, chwytającej się absurdalnie brzmiących teorii? Jeśli chodzi o kreowanie atmosfery na ekranie, na pochwałę zasługuje także montaż i warstwa dźwiękowa, które dodatkowo uwypuklają całą dziwność tego filmu – nawet gdy na pozór jest beztrosko, w tle słychać niepokojącą muzykę z syntezatorów, która w żadnym momencie nie pozwala uwolnić się od myśli, że coś tu jest nie tak. Dźwięki świetnie ilustrują ukrywany stres, jakiego doświadcza główna bohaterka, a im dalej film trwa, tym bardziej to wszystko narasta, dobrze wpasowując się w rytm całej historii. Bo choć Koniara zaczyna się lekko i beztrosko, z każdą kolejną minutą atmosfera gęstnieje, a akcja rozpędza się, przybierając momentami formę psychologicznego thrillera. Paranoja Sary zagraża nie tylko jej samej, ale także ludziom dookoła. Pojawiają się tematy rodem z cykli science-fiction oraz liczne wątki paranormalne. Akcja rozpędza się coraz szybciej i szybciej, aż do otwartego finału, który każdy może interpretować według własnego pomysłu. Oczywiście, twórcy podsuwają nam kilka tropów, jednak ostateczne podsumowanie czy wyprowadzenie jedynej słusznej konkluzji nie następuje na żadnym etapie. Wiele pytań pozostaje tak naprawdę nierozstrzygniętych przez cały czas trwania produkcji, jednak w mojej ocenie nie wpływa to na jakość odbioru. To taki typ filmu, do którego tajemnice, niedopowiedzenia i niejasności po prostu pasują, a roztargnienie głównej bohaterki jest pewnego rodzaju uzasadnieniem tego, że wiele traum z przeszłości zostaje przemilczanych – gdy jej myśli zaczynają zbaczać na tor wspomnień, twórcy stosują dynamiczny teledyskowy montaż, który tylko sygnalizuje nam, że „coś” się tam wydarzyło. Sarah ucieka jednak od tych myśli, wobec czego w zasadzie żadna z nich nie zostaje w pełni rozwinięta. Być może sprawia to wrażenie jakiejś niepełności, jednak do zaproponowanej konwencji to wszystko bardzo pasuje i osobiście nie mam problemu ze znakami zapytania, jakie pozostają w głowie po seansie. Film Netflixa, choć ciekawy i wielowątkowy, nie jest jednak wolny od niedociągnięć. Twórcy starali się, jak mogli, by proponować widzom zaskakujące zwroty akcji i liczne symbole, jednak na pewnym etapie nie udało im się zapobiec przewidywalności. Mniej więcej w połowie seansu można wyczuć, w którym kierunku to wszystko zmierza. I rzeczywiście, w punktach kulminacyjnych te przewidywania się sprawdzają, a to, co prawdopodobnie skrojone było na fabularną niespodziankę, nie działa do końca tak, jak powinno - w przynajmniej kilku mocniejszych zwrotach akcji nie można mówić o pełnym zaskoczeniu. Niemniej jednak, cały seans upływa w dziwnie satysfakcjonującej atmosferze niepokoju, która moim zdaniem wystarcza, by oglądać film z narastającym zainteresowaniem. Sam finał pozostaje natomiast nieoczywisty i trudny do objęcia jakąkolwiek ramą - to właśnie końcowa sekwencja wywołuje najwięcej pytań i sprawia, że jako widzowie jesteśmy zmuszeni przyjrzeć się całości jeszcze raz, z nowej perspektywy. To, jaką teorię obierzemy za słuszną, zależy na tym etapie wyłącznie od nas. Koniara to ciekawa propozycja Netflixa, mogąca poszczycić się bardzo intrygującą warstwą techniczną, znakomitą grą aktorską Alison Brie i ciekawą, nieprzeciętną tematyką. Całość ogląda się szybko i mimo pewnych przestojów nie czuć, by historia się dłużyła - mało tego, wiele wątków pozostało w mojej głowie na długo po seansie, co oczywiście jest plusem produkcji. I nawet fakt, że nie jest tak oryginalnie, jak prawdopodobnie życzyliby sobie tego twórcy, a niektóre tropy fabularne można przewidzieć przed czasem, ostateczne wrażenie, jakie film we mnie pozostawił, było pozytywne. Jeżeli również fascynują Was produkcje, w których do samego końca nic nie jest oczywiste i w których pojawia się halucynogenny montaż czy przedziwne symboliczne sekwencje, prawdopodobnie będziecie zaintrygowani. Jeśli natomiast cenicie sobie logikę, linearność i satysfakcjonujące konkluzje, od razu mówię, że to nie jest tytuł dla Was.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj