Jeśli za produkcje zabierają się takie osoby jak Jordan Peele i J.J. Abrams, to z góry możemy zakładać, że będzie to projekt nietuzinkowy. Coś, co zostanie nam w głowie na długo po zakończeniu odcinka czy nawet całego sezonu. I taka właśnie jest Kraina Lovecrafta, która podobnie jak wcześniejsza produkcja HBO Watchmen łączy kino gatunkowe z komentarzem społecznym. Showrunnerka Misha Green, zainspirowana opowiadaniami autorstwa Matta Ruffa, postanowiła przekuć je w scenariusz 10-odcinkowego serialu. Akcja zaczyna się bardzo ospale, jak to w horrorach. Poznajemy licznych bohaterów, świat, w którym żyją, ich problemy i marzenia. Nie jest to wielki zarzut, bo podskórnie czujemy, że zło się zbliża. Twórcy po prostu wydłużają ten stan oczekiwania w niepewności. Głównym bohaterem jest Atticus Freeman (Jonathan Majors), młody weteran wojenny, który wraca do rodzinnego Chicago, by dowiedzieć się, że jego ojciec zaginął. Mimo że nosi mundur wojskowego, nie jest poważany przez społeczeństwo, które widzi w nim przedstawiciela gorszej rasy. Człowieka niegodnego, by żyć wśród białych. Chłopak jednak pogodził się z takim stanem rzeczy. Choć często puszczają mu nerwy, wie, że owa rzeczywistość nie zmieni się z dnia na dzień. Innego zdania jest jego koleżanka z dzieciństwa – Letitia (Jurnee Smollett-Bell), kobieta wyzwolona, która walczy nie tylko o prawa swoje, ale i wszystkich Afroamerykanów. Jest waleczną feministką, która wie, że zmiany nadejdą i chce je przyśpieszyć. Bardzo często ładuje się przy tym w tarapaty. Właśnie przez nie chce na chwilę zniknąć z miasta, a że Atticus i jego wujek George (Courtney B. Vance) akurat szykują się do drogi, postanawia się z nimi zabrać, nie wiedząc, w co się pakuje. Kraina Lovecrafta nie opowiada jednej historii podzielonej na odcinki, jest raczej zbiorem opowiadań, w których występują ci sami bohaterowie. Jedynie pierwsze dwa są ze sobą ściśle powiązane, ale to dlatego, że tej historii nie dało się opowiedzieć w ciągu godziny. Green podjęła słuszną decyzję o rozbiciu jej na dwie części. Niemniej serial bardzo dobrze się ogląda, a to dlatego, że każdy z bohaterów dostaje czas na to, by się zaprezentować widzom. Pokazać zarówno swoje dobre strony, jak i te, których się brzydzi. Najciekawiej wypada Letitia grana przez niezmiernie utalentowaną Jurnee Smollett. Aktorka potrafi bardzo płynie przejść od histerycznego przerażenia do dzikiej furii. Wszystko z zachowaniem klasy i wiarygodności. Widać, że Smollett znakomicie czuje się w tej konwencji i aż dziw, że wcześniej nikt nie postanowił jej zatrudnić w jakimś horrorze. Najsłabszym ogniwem całej obsady jest grający główną rolę Jonathan Majors, który nie potrafi widza zaskoczyć. Mam wrażenie, że jego warsztat aktorski nie poszerzył się ani o centymetr od roli Lil Mana w Kokainowym Ricku. Nie mówię, że gra tutaj źle, ale na tle Smollett, Courtney’a B. Vance’a czy Michaela Kennetha Williamsa trochę odstaje. Dużym zaskoczeniem i odkryciem była dla mnie Abbey Lee, którą pamiętałem jako Dag z Mad Max: Na drodze gniewu. Od tego czasu bardzo rozwinęła się aktorsko i świetnie pasuje do roli czarnego charakteru. Produkcja HBO jest pewnego rodzaju pstryczkiem w nos danym H.P.Lovecraftowi, który był nastawiony anty – nie tylko do osób mających inny kolor skóry, ale także tych pochodzących spoza USA. Stąd zresztą brał inspirację do swoich książek. Przerażali go wszyscy z zewnątrz, z zagranicy, w jego twórczości objawiali się jako przybysze z innych wymiarów, planet. Ich pojawienie się nie wróżyło niczego dobrego dla bohaterów. Wszystko, co odmienne i pochodzące z zewnątrz, to zło. Powierzenie więc głównych ról Afroamerykanom jest silnym sygnałem na to, jak bardzo twórcy nie zgadzają się ze światopoglądem pisarza. Sami aktorzy przyznają, że jest to z ich strony manifest, który w obecnej sytuacji w USA wybrzmiewa jeszcze mocniej.
HBO
+1 więcej
Ciekawa jest także różnorodność zagrożeń i potworów. Twórcy idą z fabułą w różne kierunki. Raz pokazują magów chcących sięgnąć po nieskończoną moc, innym razem jest to nawiedzony dom czy wyprawa rodem z Indiany Jonesa. Za każdym razem dostajemy inny klimat nawiązujący do poszczególnych opowiadań Lovecrafta. Ta różnorodność jest ogromną siłą tej produkcji, bo dzięki niej widz nie ma uczucia powtarzalności. Nie wie też czego ma się spodziewać po kolejnych odcinkach. Osadzenie akcji w latach 50. i uczynienie przedstawicieli mniejszości etnicznej głównymi bohaterami jest genialne z wielu względów. Po pierwsze przypomina młodszym widzom, jaką drogę musieli przejść Afroamerykanie w Stanach, by zyskać prawdziwą wolność. Dodatkowo rasizm, z którym często się spotykali, był dużo straszniejszy, niż potwory. Sprawdza się tutaj prawda, że największym zagrożeniem dla nas są ludzie, a nie demony z innych planet czy wymiarów. Szeryf goniący naszych bohaterów ze strzelbą i grożący, że jeśli nie opuszczą granic jego hrabstwa do zachodu słońca, to zostaną powieszeni, wzbudza większy strach niż Cthulhu. Kraina Lovecrafta jest znakomicie wykonanym serialem zarówno pod względem wizualnym, jak i scenariuszowym. Daje widzowi do myślenia. Jest to też jedna z tych produkcji, od której odbiją się automatycznie wszyscy widzowie, którzy nie są fanami horrorów i nie czują klimatu stworzonego przez H.P. Lovecrafta. Niemniej jestem przekonany – po tych pięciu odcinkach, które widziałem – że nawet jeśli HBO nie będzie tego projektu kontynuować, to i tak fani będą do niego wracać przez następne lata. Jest to świetny projekt telewizyjny. Jeden z najlepszych w tym roku.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj