Premierowy odcinek nie odpowiada jasno na powyższe pytanie, lecz daje nadzieję na to, że twórczość pisarza z Providence stanie się płaszczyzną do nieszablonowej zabawy konwencją horroru. Jak już wszyscy zapewne wiedzą, Kraina Lovecrafta nie jest ekranizacją prozy autora, a adaptacją książki Matta Ruffa z 2016 roku. Mamy więc tutaj do czynienia z całkiem świeżą pozycją, która w wielu miejscach nawiązuje fabularnie do współczesności. Serial doskonale odnajduje się w tej konwencji, co więcej bardzo często udanie łączy warstwę społeczną z horrorem. Pod względem kontekstu można tu zauważyć punkty wspólne z Watchmen Damona Lindelofa. Serial HBO z 2019 roku również poruszał kwestię segregacji rasowej w opowieści z pogranicza fantastyki. W krótkich odstępach czasu dostaliśmy więc dwie podobne tematycznie produkcje skierowane do fanów popkultury. Przypadek? Mamy tu więc do czynienia z postmodernistyczną opowieścią poruszającą się na płaszczyźnie grozy, starającą się przy okazji skomentować sytuację społeczną w USA. Taki kierunek jest niczym nowym dla Jordana Peele’a. Dreszczowce producenta Krainy Lovecrafta przepełnione są symbolizmami i metaforami nawiązującymi do współczesności. W tę stronę wydaje się kierować również i jego najnowszy serial. Nie to jest jednak najważniejsze dla miłośników horrorów. Pytanie nurtujące fanów konwencji grozy brzmi: ile jest „Lovecrafta w Lovecrafcie”. Spodziewający się tutaj fajerwerków gorzko się zawiodą. W premierowym odcinku zobaczymy co prawda macki, krwiożercze monstra i sceny z piekła rodem (wizja otwierająca odcinek), ale to, co najważniejsze w twórczości HPL, jest jak na razie w serialu nieobecne.
fot. HBO
Defetyzm, niepokój, szaleństwo, niepojęte zło ukryte w mroku, nastrój zagrożenia, apokaliptyczny klimat – cechy te zostają zastąpione przez warstwę rozrywkową, gdzie na pierwszym planie znajduje się pogoń i ucieczka. W scenach akcji widać rękę drugiego producenta – J.J. Abramsa. W odpowiednich momentach napięcie działa podręcznikowo, jednak nie uświadczymy tutaj lovecraftowskiej atmosfery. Poszukujący współczesnego dzieła, które najpełniej oddaje charakter prozy HPL, powinni zdecydowanie sięgnąć po świetną komiksową serię Alana Moore’a pod tytułem Providence. Niestety premierowa odsłona Krainy Lovecrafta pod tym względem pozostawia wiele do życzenia. Nie oznacza to oczywiście, że serial nie domaga w kwestiach grozy. Druga połowa premierowego odcinka dobitnie daje nam do zrozumienia, że Kraina Lovecrafta to nie tylko dramat poświęcony segregacji rasowej w Ameryce lat pięćdziesiątych. Pierwsza część epizodu to klasyczne wprowadzenie, w którym poznajemy bohaterów, kontekst i główne wątki. Druga stanowi przedsmak tego, czym serial prawdopodobnie będzie. Twórcy zestawiają ludzkie zło z tym pochodzącym prosto z piekła (lub z kosmosu). Świetna sekwencja z policjantem zatrzymującym trójkę naszych bohaterów odnosi się do klasycznego dla konwencji grozy rozwiązania. W horrorach protagoniści ścigani przez przerażające monstra w ostatniej chwili umykają niechybnej śmierci. W Krainie Lovecrafta potworem jest policyjne auto, które niczym ciężarówka z Pojedynku na szosie ściga Atticusa i pozostałych do granicy hrabstwa. Bohaterowie szczęśliwie docierają do celu, choć po chwili natykają się na niemiłą niespodziankę. Segment ten jest zmyślną metaforą i mrugnięciem oka do fanów horrorów. Na płaszczyźnie grozy działa dużo lepiej niż późniejsza leśna konfrontacja z potworami. Krwawa łaźnia to sympatyczny flirt z konwencją slashera, ale to nie do końca jest to, czego spodziewalibyśmy się po serialu z Lovecraftem w nazwie.
HBO
+1 więcej
Produkcję należy pochwalić natomiast za skrupulatne przedstawienie kontekstu kulturowego tamtych czasów. Pierwsza połowa odcinka w zwięzły, ale zadowalający sposób wprowadza nas w społeczność Afroamerykanów i przedstawia głównych bohaterów. Trójka protagonistów to sympatyczne postacie, o których wiemy jak na razie niewiele, ale klucz narracji stanowi tajemnica, co zawsze działa w imię fabuły. Twórcy grają sekretami w ciekawy sposób, co rusz stawiając przed nami zagwozdki i tropy prowadzące w nieznane miejsca. Duch Lovecrafta ewidentnie unosi się nad opowieścią, ale na tę chwilę nie jest jasne, w jaki sposób serial zagospodaruje schedę pisarza. Czy tak jak Alan Moore w Providence uczyni z HPL jednego z bohaterów historii? Takie rozwiązanie byłoby wielce intrygujące. Na koniec warto pochwalić oprawę audiowizualną, która dopełnia świetną stylistykę serialu. Szczególne wrażenie robi utwór muzyczny kończący epizod. Sinnerman Niny Simmone idealnie pasuje do Krainy Lovecrafta. Co prawda w odcinku słyszymy jedynie cover tej wspaniałej piosenki, ale i tak wywołuje on ciarki na plecach. Pierwszy epizod Krainy Lovecrafta to wprowadzenia do większej historii i próbka tego, co zapewne wkrótce nastąpi. Oba segmenty spełniają swoje role. Twórcy wykładają karty na stół zachowawczo, tak żeby nie ogołacać fabuły z tajemnic i sekretów. Druga połowa odcinka to natomiast horror czystej krwi. Co prawda jest tutaj więcej odgryzionych kończyn i wyprutych flaków niż atmosfery, ale nie da się ukryć, że serial umiejętnie eskaluje napięcie. Jest ciekawie i intrygująco. Aż chce się oglądać dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj