Krakowskie potwory to nowy polski serial Netflixa. Czy warto obejrzeć polskie fantasy?
Krakowskie potwory to przedziwny twór, któremu trzeba oddać jedno: są tu dostrzegalne starania, by twórcy w naszym kraju w końcu przestali wałkować kryminały i zaproponowali nam inny gatunek. Fantasy to w końcu coś, co polskiemu widzowi kojarzy się z żartem, jakim był
Wiedźmin. Nie mogę więc odmówić artystom ambicji i chęci, by coś zmienić na naszym rynku dzięki Netflixowi. Inspiracje słowiańską mitologią to kapitalny pomysł z ogromnym potencjałem. Istniało ryzyko - z uwagi na artystyczne zapędy rodzimego kina - że tytułowe krakowskie potwory będą wydumaną metaforą. Na szczęście nie są, ale to nie ratuje tego serialu.
Nie da się ukryć, że potencjał jest, a klimat budowany przez słowiańską mitologię momentalnie działa. Odcinki - zwłaszcza te reżyserowane przez
Kasię Adamik - mają swój wizualny charakter. Świetne zdjęcia temu pomagają, bo pod tym kątem to wygląda naprawdę dobrze. Napięcie zaś jest budowane skrupulatnie. Niestety, na tym kończą się zalety produkcji.
Zbyt wiele tutaj niedoróbek, dziwnych decyzji. Scenariusz sprawia wrażenie fanfika czerpiącego pełnymi garściami z wszelkiego rodzaju teen dramy. Tu nie ma jakości, która dałaby widzom przyjemność z seansu. Bohaterowie to chodzące i diabelnie irytujące stereotypy. Nie da się dostrzec w tym nawet ułamka oryginalności, polskiego charakteru czy ciekawego pomysłu. Główna bohaterka oczywiście jest kimś wyjątkowym, wybranym, tylko ona może uratować dzień. Szkoda, że rzeczy, które ma robić na ekranie, sprawiają, że bardziej antypatycznej postaci nie znajdziecie na Netfliksie. W tle mamy gorący romans z bad boyem, który z minuty na minutę staje się jej wielką miłością - przynajmniej tak twórczynie nam wmawiają, bo uwierzyć się w to nie da. Udała się więc rzecz niesłychana: ten wątek romantyczny ma mniej sensu i wiarygodności niż niesławny
Zmierzch, a niektóre sceny są bardziej kuriozalne niż reklama lodów w kontynuacji
50 twarzy Greya. Kłopot w tym, że ta grupa obdarzona nadnaturalnymi zdolnościami nie jest złożona z ludzi z krwi i kości. Aktorzy robią, co mogą, ale to gatunkowe stereotypy, które przez fatalnie prowadzone pomysły i karygodnie rozpisany scenariusz nie są w stanie być czymkolwiek więcej. Nudne, frustrujące, puste i nieciekawe. Casting też niestety nie wygląda najlepiej. Nikt tutaj nawet nie próbuje poświęcić chwili na sensowną ekspozycję tych postaci.
Gdy oglądałem
Krakowskie potwory, dopadło mnie przekonanie, że może na papierze to wszystko jakiś tam sens miało, ale na ekranie straciło go całkowicie. W pierwszych odcinkach Kasi Adamik mamy klimat i napięcie. Serial potrafi zaangażować do chwili, gdy... postacie zaczynają mówić. Dialogi brzmią tak nierealne, sztucznie i wydumanie, że można powiedzieć jedno: nikt tak nigdzie nigdy nie mówi. To oczywiście przenosi się na zachowania poszczególnych postaci, w których prym wiedzie główna bohaterka i masa... niedopowiedzeń. Ekspozycja historii jest iluzoryczna, a wszelkie informacje są oparte na powierzchownym banale. Ten serial powinien naprawdę wgryźć się w mitologię słowiańską i pokazać nam coś świeżego, a oferuje odtwórczy miks
X-Menów z
Pamiętnikami wampirów, tylko bez pomysłu na budowę opowieści. Do tego cała wtórność objawia się w budżetowych inspiracjach: jedna postać ma na rękach namalowane oczy (wyglądają jakby narysowane długopisem), które przykłada do swoich prawdziwych oczu jak Pale Man z
Labiryntu Fauna Guillermo del Toro. Tam to była klimatyczna, niepokojąca postać, tu jest cringe. Andrzej Chyra przez chwilę był profesorem X, a później scenarzyści zapomnieli, kim tak naprawdę ma być w tej historii. Nie dostajemy żadnych odpowiedzi, rzeczowego budowania narracji czy zasad ekranowego świata. Nacisk został położony na atmosferę i - przyznaję - jej niepokojący charakter czasem (z naciskiem na czasem!) sprawdza się, ale gdy wszystko opiera się na ogólnikach, słowiańskość nic tu nie zmienia i wkrada się nuda. Tego nie ogląda się dobrze, bo historia jest zbyt powierzchowna i nieciekawa. Nie ma wartości, której szukamy w tego typu serialach. Oczywiscie kwestia mitologii słowiańskiej dodaje temu czegoś wyjątkowego i to jest duży plus, ale na ekranie nie wyszło to najlepiej.
Krakowskie potwory też nie sprawdzają się jako serial fantasy - mamy dwie sceny z efektami komputerowymi, które jakościowo najlepsze nie są. Wszystko inne jest okropnie kiczowate. Głównym czarnym charakterem jest słowiański demon w ciele dziecka; znów na papierze motyw z potencjałem, emocjami, a w praktyce? Mamy umazanego czymś dzieciaka (trudno nazwać to charakteryzacją z pomysłem), gadającego w innym języku głosem przerobionym komputerowo w stylu Ghostface'a z
Krzyku. To ma budzić grozę? Ciekawość? Do tego jego motywacje są tak płytkie i nieciekawie przedstawione, że nie buduje to żadnej stawki wydarzeń. Polski
Wiedźmin to jednak nie był wcale taki zły... Choć niesławny złoty smok cały czas jest tematem żartów, to to, co prezentują
Krakowskie potwory, jest gorsze. To innego rodzaju kicz, który wywołuje zażenowanie na wielu poziomach - coś, co powinno być fajne, klimatyczne, wypada niezręcznie i głupio. Czarny charakter budzi jedynie śmiech, a sceny rytuałów wypadają żenująco. Nie sądzę, by winne były temu kwestie budżetowe. Stawiam bardziej na brak doświadczenia gatunkowego u Olgi Chajdas i Kasi Adamik, które w innych tematach potrafią się odnaleźć i dać coś dobrego.
To nie jest dobry serial. Jest fatalnie napisany (dialogi są okropnie sztuczne, zachowania i decyzje irracjonalne) i nie najlepiej zekranizowany. Odcinki Kasi Adamik mają klimat, fajne momenty i napięcie, ale te wyreżyserowane przez Olgę Chajdas wydają się chaotyczne. Nie czuć w tym wizji, która byłaby czymś więcej niż zlepkiem ogranych motywów z teen dram z wątkiem nadnaturalnym. Szkoda zmarnowanego potencjału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h