Niewątpliwie motywem przewodnim "Of Monsters and Man" są karty. Przewijają się przez cały odcinek w różnych sytuacjach: raz ukazane są w detalu jako talia kart tasowana przez Drakulę, raz towarzyszą Minie podczas obiadu, następnie stanowią dodatek do ukrytej treści przekazywanej przez Graysona. Nie sposób nie dostrzec, że nasz mistrz intryg potrafi obnażyć każde kłamstwo (tu tłumaczy prostą sztuczkę).

Karciane figury są dobrym dodatkiem do życzliwości mówionych Minie i Harkerowi. Niesamowite, ile wdzięku, a zarazem jadu ma w sobie Alexander – potrafi prosto w oczy i z uśmiechem na twarzy zakomunikować, że przyjdzie czas, kiedy błazen stanie się królem, a król błaznem; czy też przegrany - wygranym. I tutaj, po czułym spojrzeniu na Minę, aż chciałoby się zobaczyć przynajmniej minutową retrospekcję z ludzkiego życia Graysona. Jedna scena z Iloną, powody przemienienia w wampira, cokolwiek - przecież to już więcej niż połowa sezonu.

Silne wrażenie zrobiła na mnie scena, kiedy Drakula gra w karty przy stole. Do końca pozostaje "w cieniu", by ostatecznie zgarnąć wszystko. Moment, w którym wampir dostrzega w tęczówce oka przeciwnika, jakimi kartami on dysponuje, napawa zachwytem. Bardzo przemyślany makrodetal; takie wstawki techniczne podbijają rangę serialu.

[video-browser playlist="635132" suggest=""]

To, że Drakula jest zawsze krok przed wrogami, mamy zapewnione w każdym odcinku. Tym razem ryzykuje wszystko i sam poddaje się testom Van Helsinga. Uciera nosa węszącemu Zakonowi i udowadnia, że potrafi przebywać w świetle dziennym. Tym samym utwierdza Lady Jayne w przekonaniu, że nie jest wampirem. Sądzę, że tu nastał dobry moment, aby nadać serialowi szybszego tempa. Mamy za co chwalić twórców, ale niedługo zaczniemy ich obwiniać za nudę, a nie byłabym tym szczególnie usatysfakcjonowana, bo potencjał jest i aż krzyczy o rozwinięcie.

Nie ukrywam, że intrygującym zabiegiem jest ukazanie miłości Lucy do Miny i oczywiście manipulacja przez Lady Jayne. Gdyby ta nie podkopała namiętności Westenry, długoletnia przyjaźń nie zostałaby wystawiona na próbę. Może jakaś zemsta za złamane serce?

Trochę o minusach. Czy twórcy naprawdę sądzili, że wprowadzą element grozy, pokazując doktora Van Helsinga ze swoim ukochanym atrybutem - młotkiem - wymierzonym w Minę? Jeśli tak, okazali się być dziecinnie naiwni, a w dodatku stracili kilka minut. Kolejna sprawa: patos w rozmowach między narzeczonymi. XIX-wieczny Londyn narzuca swoje, to nie podlega dyskusji – odpowiednie zwroty, ekspresja wypowiedzi czy stroje są wskazane, ale takie egzagerowanie po scenie łóżkowej aż boli. No i retrospekcje - nie rozumiem, dlaczego szósty epizod był w nie ubogi.

Mam wrażenie, że Dracula przybiera postać sinusoidy i pokazuje naprzemienność odcinków - raz widza zachwyca, a raz go odpycha. Niezmiennie od początku nie można zarzucić produkcji NBC tego, że nie intryguje, jednak ktoś chyba zapomniał, że podjęcie tematu wampiryzmu w serialu wcale nie zapewnia sukcesu. Przeciwnie - zepsucie tak istotnej postaci, jak Drakula, w kinematografii odbije się głośnym echem. Po "Of Monsters and Man" ciągle pozostaje niedosyt. Dobrze, że jeszcze taki, po którym mamy ochotę na więcej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj