"Blade Runner" to odcinek dynamiczny, trzymający w napięciu od początku do końca i na dodatek mocno "popychający" do przodu jeden z głównych wątków tego sezonu. Jedyny zarzut, jaki można wysunąć, to fakt, że trochę za szybko i za ładnie to wszystko się ułożyło – od momentu, kiedy zdeterminowani Winchesterowie postanowili na serio zabrać się do poszukiwania Pierwszego Ostrza, do momentu jego znalezienia wszystko poszło chyba zbyt gładko jak na poszukiwanie artefaktu tak istotnego dla rozwoju serialu. Chociaż z drugiej strony, gdyby nie Crowley, nie wiadomo, czy byłoby tak pięknie. Wydawało się, że zbyt sprawnie przebiegła też kuracja odwykowa Crowleya – rach, ciach i po wszystkim? Miejmy nadzieję, że nie do końca, bo "prawie" ludzki Król bez królestwa był genialnie zagrany.

Znów trzeba powiedzieć, że obsadzenie Marka Shepperda w roli Króla Piekła to strzał w dziesiątkę. Crowley jest postacią lubianą przez wielu fanów, jego cechy charakteru, powiedzonka i podstępna inteligencja budzą wielką sympatię wśród widzów, a Mark Shepard doskonale potrafi "ograć" tę postać. Akcent, uśmiech i ten bardzo brytyjski "luz" zasługują na najwyższe oceny. Cudownie gra łajdaka, zimnego mordercę i rozmemłanego narkomana, który jednak nie traci nic ze swojej królewskości. Bardzo dobre były wszystkie sceny, w których Crowley grał pierwsze skrzypce. Owe aluzje dotyczące wspólnoty rodzinnej w stosunku do Sama, pomysł z chwilowym opętaniem informatora czy urocza scena oglądania "Busty Asian Beauties" warte były sto punktów. I scena końcowa – panie i panowie – Król Piekieł wraca do gry!

[video-browser playlist="633610" suggest=""]

Ciekawą postacią jest Albert Magus - zapoznany geniusz wyrzucony ze stowarzyszenia Ludzi Pisma za swoje kontrowersyjne poglądy. Jest przerażający i smutny zarazem, jak jeden z tych klasycznych "szalonych naukowców", który stworzył "utopię" tylko dla siebie i jest tak samotny w swoim doskonałym świecie, że zniewala innych, aby temu zaradzić. Wydaje mu się, że jest perfekcyjny, a zapomina o tak podstawowej sprawie jak pułapka na demony, dzięki której Crowley nie mógłby poruszać się swobodnie po domu.

"Blade Runner" jest odcinkiem, w którym tym razem rozłam pomiędzy braćmi nie jest tak wyraźnie widoczny jak w odcinkach poprzednich. Winchesterowie znowu bronią jeden drugiego, a słowa Sama: "Zabierz mnie do mojego brata!" wskazują, że te deklaracje o "nie byciu rodziną" są troszkę… na wyrost. Dean i jego reakcja na pierwsze zetknięcie z Ostrzem (scena znakomicie zagrana przez Jensena Acklesa) jest wskazówką, że dalsze konsekwencje posiadania kainowego piętna mogą być znacznie bardziej złożone, niż początkowo przypuszczano. Mroczne zakamarki deanowej duszy są znakomitą pożywką dla negatywnych emocji, a starożytna broń powiązana ze znakiem wyzwala ich bardzo wiele. Nie sposób pominąć też jednej z najbardziej emocjonalnych scen – momentu, kiedy Dean widzi, że demony zarysowały lakier Impali. Pewnie wielu widzów (i to nie tylko męska część widowni) jęknęło wtedy równie boleśnie jak starszy Winchester. Abaddon ma przechlapane. Całkowicie i nieodwołalnie.

Mimo paru niedociągnięć "Blade Runner" oglądało się znakomicie. Miejmy nadzieję, że twórcy nie odłożą ad acta historii kainowego piętna w następnych odcinkach. Jest to materiał na naprawdę znakomitą intrygę, zwłaszcza że powiązany jest mocno z walką o władzę nad piekłem. Zastanawiam się też, czy Pierwsze Ostrze z taką samą łatwością zabija wszystkie istoty. Jeżeli tak – kto wie, w jakim kierunku rozwinie się ten wątek.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj