Kronika świąteczna to nowa propozycja Netflixa na święta Bożego Narodzenia. Czy warto obejrzeć? Oceniam bez spoilerów.
The Christmas Chronicles to nie jest typowy przeciętniak, jakich obecnie pełno się produkuje dla telewizji i platform streamingowych z okazji świąt. Czuć tutaj wpływ producenta
Chris Columbus, dzięki któremu bliżej temu do świątecznego klimatu przygodowego
Home Alone, niż romantycznych sztamp, jakich w ostatnich latach wyprodukowano na pęczki. To jest duży plus, bo pozwala obejrzeć rzecz utrzymaną na zaskakująco satysfakcjonującym poziomie, która choć powiela schematy, jest w stanie znaleźć w tym swój styl.
Fabuła tej produkcji jest prosta, ale solidnie przemyślana. Mamy rodzeństwo, które po śmierci taty nie jest już ze sobą tak blisko. Ich dom to mroczne, ponure miejsce, w którym wymęczona matka śpi pomiędzy kolejnymi zmianami w szpitalu. Mamy więc zbuntowanego nastolatka, który wraz ze śmiercią ojca stracił wiarę w święta i entuzjastycznie nastawioną dziewczynkę, która szczerze wierzy w Świętego Mikołaja. Przez splot wydarzeń doprowadzają do wypadku sań Mikołaja i wspólnie muszą uratować święta. Taki wyścig z czasem to doskonały punkt wyjścia nie tylko do pokazania różnych zwariowanych perypetii, ale zbudowania świątecznego ciepła i poruszenia emocji. Nic szczególnie odkrywczego w związku rodzeństwa nie ma i - jeśli oglądaliście kiedyś filmy familijne - doskonale wiecie, jak się potoczy każdy kolejny etap: brat z siostrą odbudują swoją relację, wiarę w święta i poradzą sobie ze śmiercią ukochanego ojca, który w domu był osobą odpowiedzialną za radosną atmosferę. Proste? Jak najbardziej. Banalne? Trochę, ale choć nie jest to wątek dramatyczny oscarowej klasy, jest w tym przemycone ważne i ciepłe przesłanie, które ma trafić do młodszych widzów. Takie, które mówi o rodzinie, bliskości, dobru i złu, a nawet o radzeniu sobie z odejściem bliskich. To powinno spełnić swoją rolę, a mi - jako dorosłemu widzowi - lekka sztampowość jakoś nieszczególnie przeszkadzała. Zgrzyty są dostrzegalne, ale nie schodzi to poniżej tego, co znamy z kina familijnego. Oczywiście byłoby fantastycznie, gdyby pod względem emocjonalnym lepiej to dopracowano - wówczas film oferowałby coś, co potrafi bardziej poruszyć.
Najjaśniejszym punktem jest
Kurt Russell, który zaskakująco sprawdza się jako Święty Mikołaj zdecydowanie inny od znanych nam inkarnacji. W pewnych momentach można go postrzegać jako superbohatera, który wykorzystując swoje moce i armię elfów, pracuje wytrwale w święta. Widać, że to postać ciepła, otwarta, często nawet zabawna i wyluzowana, zdecydowanie nie podoba się popkulturowy wizerunek puszystego Mikołaja. Praktycznie od pierwszej scenie można go polubić i totalnie kupić w tej roli. Nawet jak robi koncert w więzieniu, dosłownie wyjmując gitary z rękawa, lub wtedy, gdy widzimy, jaki nieporadny jest w kontaktach z ludźmi.
To taki film, w którym nie brak humoru, ale jego podstawą jest szalona i pełnia magii przygoda. Mamy więc masę efektów specjalnych (poziom raczej solidny) i różnych perypetii, które dostarczają emocji oraz pozwalają czerpać z tego rozrywkę. Mamy więc próbę okiełznania magicznych reniferów, walkę elfów z bandytami, które w tym miejscu są wyśmienitym nawiązaniem do Gremlinów (aczkolwiek jeden elf z piłą mechaniczną jest dziwny...), pościg z policją oraz próbę dostarczenia prezentów na czas. W tym wszystkim jest wiele niezłych i świeżych pomysłów na ukazanie mocy Mikołaja, jego domu oraz magii wokół tworzenia prezentów. To wszystko budują zaskakująco przyjemną całość, która pozwala poczuć świąteczny klimat (co rzadko jest robione dobrze we współczesnych filmach tego gatunku) i po prostu zrelaksować się przy ciepłej, zabawnej historii. Dzieje się tutaj naprawdę dużo, by nie narzekać na nudę i pozostać po seansie z uczuciem, że to naprawdę jest przyjemne.
Kronika świąteczna to nie jest najlepszy film świąteczny, pewnie nawet nie trafi do czołówki zestawienia. Jest to jednak przyjemna rozrywka, o jaką chodzi w tego typu tytułach na święta. Taka, która pozwala zerwać z czasem męczącą konwencją miłosnych opowieści i wrócić do - według mnie - najlepszych czasów gatunku, gdy obok świątecznej atmosfery dostajemy przygodę, w której sami chcielibyśmy uczestniczyć. Być może część emocjonalna związana z historią dzieciaków mogłaby być mniej sztampowo poprowadzona. Mimo wszystko - warto, bo to gwarancje przyjemnego familijnego seansu. Wypatrujcie na koniec kapitalnego popkulturowego smaczku związanego z Świętym Mikołajem, a ściśle z
aktorką, która gra Panią Mikołajową!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h