Recenzowany tom (wyglądający - swoją drogą - obłędnie, w przeciwieństwie do poprzedniego, „niebieskiego” wydania) zawiera pierwsze pięć powieści cyklu, układających się w tzw. "Kroniki Corwina", i już pierwsza z nich, "Dziewięciu książąt Amberu", w doskonały sposób ukazuje wszystkie zalety serii. Na początku jednak mamy bohatera, który… cóż, niewiele pamięta. Właściwie nie pamięta nic, a jedyne, co posiada, to graniczące z pewnością przeczucie, iż w szpitalu, w którym leży, bynajmniej nie jest bezpieczny. I że ktoś pomógł mu się tam znaleźć. Używając więc sprytu, przebiegłości i odrobiny przemocy, wydostaje się z placówki i odnajduje swoją siostrę… tylko po to, by wdepnąć w jeszcze większą tajemnicę, obejmującą Amber, światy-cienie, walkę o tron, sporą dawkę intryg, garść zdecydowanie nielubiących go krewniaków oraz konieczność ostrożnego lawirowania między prawdą a blefem. Ostatecznie życie pretendenta do tronu nigdy nie jest łatwe. Patrząc nieco z boku, pomysł z amnezją głównego bohatera wydaje się nieco ryzykowny, lecz Zelaznemu za jego pomocą skutecznie udaje się zarzucić haczyk na czytelnika. Ma on możliwość poznawania kształtu rzeczywistości razem z Corwinem, powoli uzupełniającym luki w pamięci, a z racji pierwszoosobowej narracji wszystkie te informacje docierają stopniowo, w formie zintegrowanej z opowiadaniem: nie stanowią suchego opisu, funkcjonując w oderwaniu od reszty – zawsze służą dookreśleniu motywacji postaci lub ich przeszłości. To jest właśnie jedna z najjaśniejszych stron "Kroniki Amberu. Tom 1": lekki, mocno gawędziarski, a przy okazji niezwykle szczegółowy styl Zelaznego, zdolnego uderzyć w tony bardzo liryczne (zwłaszcza w opisach podróży przez cienie, gdzie wychodzi wręcz obsesyjne zainteresowanie barwami), by za moment podkręcić tempo, serwując sceny zaskakujące olbrzymią dynamiką. Zarazem potrafi ten potok obrazów okiełznać i pożenić z interesującą narracją budującą dramaturgię powieści (jak w początkowych partiach książki, gdzie po rozwiązaniu jednej tajemnicy Zelazny natychmiast serwuje kolejną, jeszcze większą) lub rozbić go za pomocą doskonałych, chwytliwych dialogów.
Źródło: materiały prasowe
  Sporo pracy autor włożył również w stworzenie świata przedstawionego – i nie chodzi tu tylko ilość tekstu. Na podstawowym poziomie sprawa jest dosyć jasna: oś świata wyznacza z jednej strony Amber, z drugiej Dworce Chaosu, pomiędzy nimi rozciągnięta jest niezliczona ilość światów-cieni stanowiących ledwie odbicie i alterację którejś ze stron, zaś jedynymi osobami zdolnymi do przekraczania ich granic są członkowie rodu Amberu. Proste? Z pozoru owszem, jednak Zelaznemu nie wystarcza samo zarysowanie tych warstw – wgryza się w nie głębiej, każąc bohaterom (a zarazem i czytelnikowi) zastanawiać się nad podstawami ich istnienia lub panującymi tam zasadami. Czy światy-cienie istnieją w sposób niezależny, czy też tylko potencjalnie, rodząc się – bądź też będąc tworzonymi – poprzez manipulację książąt Amberu? Co kieruje alteracjami cieni sprawiającymi, że proch strzelniczy, działający w setkach cieni, w samym Amberze zwyczajnie się nie zapali? Nie wspominając już o warstwie związanej z kwestią wpływu na cienie i odpowiedzialności za nie; ostatecznie kto powiedział, że Amberyci sami nie są w stanie rzucić cieni w świecie, w którym żyją? Tylko czy powinni wtedy ponosić odpowiedzialność za działania własnych „kopii”? Warstw w koncepcji rzeczywistości oraz pytań z nimi związanych jest oczywiście więcej i bez trudu można dostrzec wpływy choćby filozofii platońskiej, rozważań dotyczących potęgi woli, pragnień skupionych wokół mitycznego źródła i porządku, napięcia na linii Idea-Cień, solipsyzmu, światów równoległych oraz wielu, wielu innych. Na szczęście dzięki gawędziarskiemu stylowi Zelaznego "Kroniki Amberu" nie zmieniają się w żaden traktat filozoficzny, choć niewątpliwie autor ma z nim coś wspólnego: choć eksploruje wiele ścieżek, rzadko czyni to do końca – pozostawia margines niepewności, miejsce na dywagacje i chwilę zastanowienia; prowadzi mnóstwo rozważań na temat świata, ale tylko część z nich definitywnie wyjaśnia. Ironią jest przy okazji fakt, iż rzeczywistość Amberu, choć przesycona elementami wspomnianymi wyżej, w całej swej skomplikowanej formie staje się tłem dla pełnej rozmachu i intryg… opery mydlanej. Zresztą wystarczy spojrzeć na losy całej familii: główny bohater budzi się z zanikiem pamięci tylko po to, by odnaleźć swoją rodzinę i dowiedzieć się, iż należy do potężnego rodu. Chwilę potem zaczyna snuć intrygi, by przejąć tron, odnajduje swoją siostrę, do której pała uczuciem nie do końca braterskim, walczy z drugim bratem, wchodzi w sojusz z trzecim, jest torturowany, ucieka, by powrócić w chwale bohatera, w ciągu wędrówki odnajduje kolejnych braci, wikła się w romans ze swoją bratanicą, dowiaduje się o losach kolejnych członków rodziny, o których nie miał pojęcia, a po drodze jeszcze pozostaje kwestia zaginionego ojca i drugiego rodu, który chce dla Amberu źle, ale nie do końca… Dużo tego. Gdyby dać to odpowiednim ludziom, z pewnością wyszłaby z tego zacna latynoamerykańska telenowela, jednak w rękach Zelaznego całość przekształca się w porywającą opowieść pełną intryg, zdrad, czynów bohaterskich i tych nieco mniej szlachetnych. Przede wszystkim jest to jednak opowieść o rodzinie będącej zbieraniną pierwszej wody drani, hipokrytów, egoistów i zwykłych sukinsynów, których rytm dnia wyznacza rywalizacja i spiskowanie przeciwko sobie. Zarazem jest to jednak grupa jednostek niesamowicie intrygujących, zarysowanych w sposób chwilami niezwykle kompleksowy i niejednoznaczny, a co ważniejsze – ewoluujących wraz z rozwojem fabuły, aktywnie reagujących na wszystkie sukcesy i tragedie, które stają na ich drodze. Nawet Corwin, z początku jawiący się jako srogi buc, z czasem odkrywa swoją nieco bardziej szlachetną stronę i ludzkie odruchy, wykraczające poza dziecinną wręcz chęć zdobycia tronu. Co oczywiście nie zmienia faktu, iż relacje panujące między rodzeństwem – choć barwne – są do cna patologiczne, a chęć wymordowania się nawzajem jest cokolwiek przerażająca. Czytaj również: „W sieci” – kryminał Pynchona o 11 września "Kroniki Amberu. Tom 1" to niewątpliwie klasyka fantasy, ale co ważniejsze – wciąż doskonale się trzymająca. Jasne, chwilami Zelazny daje się ponieść wizjom podróży przez cienie, dialogom zdarza się (z rzadka) brzmieć nieco naiwnie, a zakończenie należy do gatunku „ale jak to już koniec?!”, niemniej jest to tylko kropla goryczy w morzu czystej przyjemności. Zelazny stworzył świetnie napisaną, wciągającą opowieść o rodzinie, władzy, pragnieniach i poczuciu odpowiedzialności każącym czynić rzeczy niekiedy szalone. Jest tu groza, odrobina melodramatu, trochę komedii, sporo ironii i odwołań do światowej kultury, które zapewne zadowolą miłośników wtrętów intertekstualnych. Jeśli szukaliście kiedyś solidnego, zagranicznego fantasy, no to już nie musicie szukać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj