Prawie 700 stron opowieści o filmach, przytaczania ciekawostek i omawiania kilkudziesięciu dzieł kinematografii światowej. Brzmi dobrze? Dla każdego fana kina brzmi nawet więcej niż dobrze! To marzenie! Jakiś kocyk, herbata i można zagłębić się w lekturę. Sama dokładnie tak postąpiłam, stwierdzając, że nie będę miała żadnych uprzedzeń związanych z nazwiskiem autorki. Dostała ode mnie całkowicie czyste konto, które jednak koncertowo zmarnowała - i to już po pierwszych kilkunastu stronach. Sposób, w jaki Korwin-Piotrowska pisze o kinie, jest niedopuszczalny i całkowicie przeczy celowi, który chciała osiągnąć. Już we wstępie pisze bowiem o tym, że chciałaby, aby jej książka stała się swego rodzaju przewodnikiem dla ludzi, którzy nie do końca są w kinie zorientowani i których odrzucają często niezrozumiałe recenzje krytyków. Świetna idea. Czasem wszyscy tak mamy, że potrzebujemy kogoś, kto nami pokieruje, poda pomocną dłoń i zwróci uwagę na rzeczy, które inaczej by nam umknęły. Jako wielbicielka kina uważam takie podejście za godne pochwały. Tyle tylko, że Krótka książka o miłości jest dokładnie czymś odwrotnym. Nie ma w sobie nic z przystępnego poradnika napisanego lekkim, przyjemnym językiem, który otworzyłby nam oczy na wiele nieznanych filmowych aspektów. Jest za to książką pełną pogardy, krytyki i litości kierowaną właśnie w stronę ludzi, których Korwin-Piotrowska chce prowadzić przez trudne kinowe ścieżki – tych niezorientowanych, tych, którzy dopiero zaczynają i koniec końców nie mieli okazji widzieć jeszcze wielu filmów szeroko uznawanych za kultowe i obowiązkowe.
Źródło: Prószyński i S-ka
"Nieznajomość tego filmu to dowód na wysoko posunięty analfabetyzm i nieuleczalną głupotę", pisze autorka, a ja z niesmakiem odkładam książkę. I nie ma znaczenia, o jakim filmie mowa, bo taki, którego nieznajomość oznacza analfabetyzm i głupotę, zwyczajnie nie istnieje. To tylko jeden przykładowy cytat z ogromu tego typu dyskwalifikujących zdań. Stawianie się na pozycji lepszej, mądrzejszej Korwin-Piotrowska praktykuje nieustannie, więc, czytelniku, jeśli nie znasz Ojca chrzestnego czy filmografii Kieślowskiego, to z pewnością poczujesz się obrażony. Poczujesz się źle. Dodatkowo Krótka historia o miłości jest słaba pod względem merytorycznym. Autorka chwali się swoją pracą w branży filmowej, znajomościami, mówi o milionach (!) obejrzanych filmów, a do swojego zestawienia wybiera tytuły w zdecydowanej większości z ostatnich piętnastu lat. Jej omówienia nader często są streszczeniami (nie polecam czytać przed obejrzeniem filmu), a ciekawostki to głównie ploteczki. Rozczarowująco jest więc w każdej warstwie. Czytanie książki Korwin-Piotrowskiej było męczące i nieprzyjemne, w rezultacie okazało się też ogromną stratą czasu. Z każdej strony atakuje nas brak szacunku do czytelnika i przede wszystkim brak szacunku do kina, które przecież wszystkich traktuje jako równych sobie. Zamiast więc czytać Krótką książkę o miłości, obejrzyjcie raczej jakiś film. Jakikolwiek. Każdy będzie lepszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj