Tom piąty dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z poprzedniej części przygód zbuntowanego kapitana Wilsona Cole'a, który po krwawej bitwie o Stację Singapur, postanawia ostatecznie obalić tyranię Republiki. Nie dysponując jednak dostatecznymi środkami oraz mocno uszczuploną po walkach o stację flotą, knuje bardzo podstępny plan. Wykorzystując napiętą sytuację na froncie wojny Republiki z Federacją Teroni, która trwa od niemal trzydziestu lat, zaczyna rozpowszechniać fałszywe pogłoski o zmasowanych atakach i dywersjach na terytorium systemów Republiki. Następnie daje dwudziestoczterogodzinne ultimatum admiralicji, w czasie którego mają podać się do dymisji, a na ich miejsce zostanie wyznaczona nowa rada, której celem będzie zakończenie wojny i przeprowadzenie reform wewnętrznych. Aby zaognić cała sytuację, Cole podszywa się pod okręty wojskowe Republiki i atakuje kilka jednostek. W ten sposób w szeregach floty zaczyna szerzyć się prawdziwy chaos, a Republika nie wiedząc gdzie ukrywają się rebelianci, zaczyna ostrzeliwać społeczności podejrzanych o konspirację planet. W ten sposób w krótkim czasie zaczyna dochodzić do medialnej jak i wojskowej rebelii, jednak Wilson Cole chcąc uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi, ma w zapasie plan równie śmiały co szalony.

Tak w ogólnym zarysie wygląda historia piątego i na razie ostatniego tomu serii "Starship'. W książce uświadczymy bardzo dużo dialogów, wręcz ich natłok. Przy jednoczesnym okrojeniu opisów oraz całkiem dużej czcionce sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie. W zasadzie miejscami aż za szybko. Jednocześnie przejawia się to na plus, gdyż non-stop coś się dzieje, ani razu nie spotykamy się z zastojem akcji, spowolnieniem wydarzeń czy rozwlekłym przeciąganiem się jakiegoś epizodu. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że w piątym tomie praktycznie nie występują potyczki czy walki okrętów kosmicznych. Jeśli już do nich dochodzi to w większości wypadków są przedstawione za pomocą składanych Wilsonowi Colowi raportów. Dzięki temu "Okręt flagowy" jest odskocznią od poprzedniego tomu "Buntownik", w którym walki było czasami aż nadto. Kiedy czytałem piąty tom w myślach przede wszystkim wyobrażałem sobie zgrabnie wykreowany miniserial, gdzie na pierwszym planie pokazany byłby wewnętrzny konflikt zbuntowanego kapitana Republiki pomiędzy jego honorowym kodeksem a brutalnymi zasadami wojny. Aspekt ten jest bardzo mocno rozbudowany w książce i sądzę ze spokojnie można by go przenieść na ekran, prowadząc w taki sposób, aby nie zanudzić widza filozoficznymi dialogami. Dla równowagi warto wtedy zekranizować bitwy, o których czytelnik dowiaduje się z przedstawionych kapitanowi raportów. Wprowadziłoby to do serialu olbrzymią dawkę dynamizmu oraz stało się równowagą dla części obyczajowo-dramatycznej. Inny pomysł to połączenie w serialu tomu czwartego i piątego w całość. W takim wypadku powstałby całkiem spory serial, a raczej osobny sezon liczący kilkanaście odcinków, w którym przez pierwszą połowę dominowałaby walka, potem zaś spokój i elementy obyczajowe prowadzące ostatecznie do 'wybuchowego' finału. Z pewnością taka opcja byłaby najciekawsza zarówno dla widzów jak i samej produkcji. Nie trzeba by wtedy bawić się w na siłę wciskane sceny wymyślone na poczekaniu przez scenarzystów, natomiast mogliby oni spokojnie zrealizować bez zmian całą fabułę z książek. W obu wypadkach z pewnością olbrzymie pole do popisu mieliby spece od efektów specjalnych oraz charakteryzatorzy. Niezaprzeczalną perełką dla grafików komputerowych okazałoby się odtworzenie bitwy o stację Singapur z czwartego tomu powieści, która jest jedną z najbardziej widowiskowych literacko walk na jakie dotąd natrafiłem w literaturze science fiction. Wyobrażenie sobie gigantycznej stacji kosmicznej, wokoło której walczy trzysta potężnych jednostek Republiki z ponad dwoma tysiącami mniejszych okrętów buntowników, byłaby z pewnością wielkim widowiskiem. Zważywszy ze w tomie piątym, Wilson Cole w swoich rozmowach jak i rozmyślaniach bardzo często powraca do tego wydarzenia, można by później wykorzystać ponownie to widowisko w postaci wspomnień zbuntowanego kapitana, co nadałoby lekkiego dynamizmu i oderwania się od spokojniejszego tempa akcji, jaką mamy w "Okręcie flagowym". Drugą perłą dla grafików z pewnością okazałby się finał piątego tomu książki, rozgrywający się na najważniejszej planecie Republiki Delorusa VIII. Ukazanie samego już przepychu stolicy byłoby nie lada wyzwaniem, a co się tyczy samego finału... cóż, o tym nie będę pisać, aby nie zepsuć czytelnikom radości czytania. Jeśli chodzi o charakteryzację to w domniemanej ekranizacji całej serii, byłoby naprawdę sporo pracy. Mamy tutaj bowiem do czynienia z menażerią tak samo bogatą i różnorodną jak choćby w „Gwiezdnych wojnach” czy komiksie „Armada”. Spotykamy tutaj gatunki będące idealnie przystosowanymi do bycia pół mechanicznymi pilotami dużych okrętów wojennych, kosmitów nie oddychających tlenem, wielkich i włochatych, małych i pokracznych oraz kilka rodzajów człekokształtnych istot. Każda z tych ras ma swoja kulturę, religię, architekturę, słowem cały świat. Przeniesienie tego wszystkiego na ekran oznaczałoby przede wszystkim masę pracy włożoną w kostiumy, maski, stroje, ubrania, kombinezony, broń itd. Dodajmy do tego miksowanie głosów, aby stworzyć odpowiednie dialekty czy jakiś fikcyjny język obcej nam rasy, a poziom różnorodności znacznie wzrasta przekładając się na korzyść dla całego serialu. Niemniejsze wyzwanie dostaliby modelarze oraz graficy modeli, ponieważ w całej sadze "Starship" aż się roi od różnorodnych pod kątem wielkości i wyglądu statków kosmicznych. Mamy tutaj do czynienia zarówno z małymi oraz zwrotnymi myśliwcami, różnej wielkości frachtowcami czy fregatami, najróżniejszymi wahadłowcami oraz całą armią krążowników i pancerników wszelkich kształtów. Praktycznie seria przygód Wilsona Cole to wręcz wodospad barwnych pomysłów na ogromny, bardzo zróżnicowany świat, który spokojnie może konkurować z uniwersum znanym z „Gwiezdnych wojen”. Osobiście polecam cały cykl "Starship" każdemu miłośnikowi kina sci-fi, a fanom twórczości Mike Resnicka chyba nie muszę mówić, że piąty tom serii jest świetny sam w sobie. Osobiście mam nadzieję że w przyszłości powstaną kolejne przygody kapitana Wilsona Cole i będą tak samo zwariowane, jak jego prywatna krucjata przeciw władzom Republiki. Co zaś się tyczy marzeń o ekranizacji tej sagi, to patrząc na to, co nam serwuje obecnie Hollywood, myślę, że z całą pewnością warto, aby spojrzeli na twórczość tego pisarza i wiernie ją przenieśli na szklany ekran telewizora.

Ocena: 8/10

Autor: Artur Tojza

[image-browser playlist="611343" suggest=""]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj