La Brea ma atrakcyjny koncept, który powinien być gwarancją dobrego serialu. Nagle w środku dnia w Los Angeles tworzy się gigantyczne zapadlisko, pochłaniające połać miasta wraz z ludźmi. Ta wielka dziura i przyczyny jej powstania to jedna część tajemnicy serialu, druga to los wszystkich, którzy do niej wpadli, bo okazuje się, że nie zginęli. Początek serialu może się podobać, bo jest szalenie widowiskowy. Pomijając kilka scen z wyraźnie niedopracowanymi efektami specjalnym i głupim zachowaniem ludzi (pod nogami pęka ziemia, ale nie, nie uciekam, poczekam na to, co się stanie!), jest nieźle. Ta część serialu jednak szybko daje do zrozumienia, że budżet zbyt wysoki tu nie jest. Aktorzy nie zgrywają się z komputerowym tłem, co razi w oczy. Później widać to jeszcze bardziej, gdy bohaterowie napotykają komputerowe prehistoryczne zwierzęta, które wyglądają jak z kiepskiej gry sprzed 20 lat. Pierwsze sceny z ocalałymi momentalnie nasuwają skojarzenia z początkiem serialu Zagubieni. Podobne ujęcia chaosu z perspektywy centralnej postaci i budowanie aury tajemnicy.  Mamy więc grupę, która musi przeżyć w nowym, nieznanym środowisku i odkryć, gdzie są, jak wrócić, co się w ogóle dzieje. Nawet pada żart dosłownie nawiązujący do Lost, więc twórcy są świadomi podobieństw, ale czy będą one głębsze, to pokażą kolejne odcinki. Mamy więc wyrwę na niebie, przez którą wpadli bohaterowie, a znajduje się ona na dnie zapadliska. Dron przez nią nie poleci, więc od razu dostajemy sygnał, że misja ratunkowa będzie musiała być złożona z ludzi. Rodzą się pytania: czy sytuacja jest naturalna, czy przez kogoś spreparowana? Rząd wie więcej, niż mówi, a do tego mamy mężczyznę, który w wizjach widzi, co się dzieje po drugiej stronie. Nie ma co ukrywać, że ten element serialu pobudza ciekawość i potrafi zainteresować. Pozwala dać twórcom kredyt zaufania.
fot. NBC
+10 więcej
Sukcesem La Brea będzie kwestia budowy tajemnicy. Jeśli twórcy pójdą za bardzo w styl Lost, ludzie odbiją się od serialu jak od ściany. Zagubieni  budowali tajemnicę dla samej tajemnicy, a nie dla rozrywki, historii i angażowania widza. Tutaj muszą padać odpowiedzi obok kolejnych pytań. Obiecująca jest końcówka odcinka, która wskazuje na to, że wyrwa przeniosła bohaterów do prehistorycznych czasów w tym samym miejscu Los Angeles. Mamy więc na wstępie lekko spoilerową odpowiedź, która nadaje kontekst wydarzeniom i jednocześnie pokazuje, że misja ratunkowa oraz sama walka o przetrwanie to będą najtrudniejsze, a być może również najciekawsze rzeczy w serialu. To wszystko jednak przestaje mieć znaczenie, gdy spojrzymy na realizację i scenariusz. Tutaj zaczynają się mnożyć problemy. Kiepskie, stereotypowe i nudne postacie, których osobowości i role w grupie zostały dość karkołomnie zaznaczone. Mamy do tego masę mniejszych lub większych głupot w zachowaniach, reakcjach, dialogach, a to zabiera jakąkolwiek przyjemność z oglądania. Absurdy zaczynają się mnożyć, a irytujące rzeczy robione przez bohaterów na ekranie stają się coraz bardziej denerwujące. Nie ma nikogo, kto nie byłby chodzącym oklepanym stereotypem, który szybko męczy. A relacje pomiędzy postaciami, zwłaszcza te rodzinne, są jak z podręcznika sztampy. Zwłaszcza gdy zaczynają mówić oklepane formułki dopasowane do sytuacji, jak w kwestii wizji ojca rodziny. Trudno wówczas ten serial traktować serio. To koniec doprowadza do bardzo mieszanej oceny La Brea. Koncept i pomysł jest świetny, ale... choć twórcy bardzo chcą być nowym Lostem, bliżej im do głupot serialu Pod kopułą. Zobaczymy, co będzie dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj