Australia. W całym kraju panuje epidemia niewiadomego pochodzenia, która zamienia ludzi w zombie. Andy wraz ze swoją małżonką oraz małą córeczką płyną do bezpiecznego miejsca na starej, zniszczonej łodzi. Brak zapasów jedzenia sprawia, że muszą szukać pożywienia. Podczas jednej z takich eskapad zostaje ugryziona żona Andy'ego, której ma 48 godzin zanim stanie się bezmyślnym wielbicielem ludzkiego mięsa. Wkrótce ten sam los spotyka samego Andy'ego. Musi odnaleźć schronienie dla swojej córeczki przed przemianą. Ben Howling i Yolanda Marke tworzą na ekranie swoistą opowieść drogi, podczas której nasz bohater przeżywa przemianę, tę dosłowną, coraz bardziej stając się bezmyślnym zombie, oraz tę w sferze metafizycznej, gdzie nabiera coraz większego przekonania o okrucieństwie świata i zanikaniu uczuć. Każda napotkana osoba jest w tym wypadku tak naprawdę katalizatorem kolejnego psychologicznego zanurzenia się Andy'ego, które pogłębia jego zawód nad światem. Freeman w swojej kreacji potrafi pod tak utartym i błahym schematem jak przemiana w zombie przemycić bardzo emocjonalny charakter jego relacji, traumę oraz zadumę nad obecną kondycją społeczeństwa. Zombie, którzy jednak nie są w tej produkcji tak mocno wyeksponowani i nie wychylają się na pierwszy plan, mogą być uznawani za pewną alegorię ludzi, którzy zagubili się we współczesnym świecie. Należy zauważyć, że osoby, które nie są zainfekowane w filmie należą do rdzennej grupy mieszkańców Australii. Twórcom udało się w tym wypadku przemycić przypowieść o zgubnym pędzie naszych czasów. Problemem tej produkcji jest zdecydowanie tempo, które w pewnych momentach popada w bardzo chaotyczny tembr i za mocno zwalnia, w scenach, w których nie jest to konieczne. Reżyserski duet mozolnie prowadzi głównego bohatera od punktu do punktu, jednak sekwencje, w których mamy do czynienia z ogromnym napięciem oraz emocjonalne sceny są przeplatane obrazami i wątkami, które niepotrzebnie uspokajają ten gęsty klimat. Dobrym przykładem jest tutaj bardzo nienaturalne wprowadzenie fabularnej kwestii dotyczącej młodej towarzyszki Andy'ego, Thoomi. Ten element zostaje po drodze w końcu wpleciony w wątek głównego bohatera, jednak zabieg nie przebiegł w sposób lekki i przyjemny dla odbioru, raczej te wstawki wniosły lekki chaos do prowadzonej narracji. Nie zmienia to faktu, że relacja Thoomi i Andy'ego jest najsilniejszym punktem opowieści i ta więź została całkiem zgrabnie zawiązana przez twórców. Mamy tutaj do czynienia z ciekawym koktajlem emocjonalnym, gdzie mentorski sznyt łączy się z ogromną troską i współczuciem. Obydwoje bohaterów tworzy interesującą symbiozę straumatyzowanych postaci, których wzajemne rozterki działają na korzyść relacji i osiągnięcia ich celu. Nie tylko główni bohaterowie stanowią ciekawy misz masz charakterologiczny. Również drugi plan, czyli postacie spotykane po drodze przez Andy'ego, wnoszą pewien koloryt do opowieści tworząc specyficzny przekrój społeczny. Twórcy kreują obraz ludzi z różnych światów, których tak naprawdę łączy jedna cecha, powolna utrata nadziei na lepsze jutro. W tej produkcji pozytywne myślenie jest raczej towarem deficytowym i duet reżyserski cały czas nam o tym przypomina. Czasem przez to historia popada w zbytnią martyrologię i patos, jednak koniec końców udaje się wykrzesać z opowieści silny przekaz socjologiczny. Motyw zombie, bardzo chwytliwy i przemaglowany na wiele sposobów w dzisiejszej popkulturze tutaj jest tylko miłym dodatkiem, który dobrze sprawdza się jako tło prowadzonej opowieści i za to słowa uznania dla twórców, że nie przerysowali tej opowieści, wyciskając z niej to, co mieli do przekazania. Cargo to film, który na pewno spodoba się fanom produkcji o zombie, ale też znajdzie uznanie u widza wymagającego dobrej historii. Warto sprawdzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj