Pierwszy sezon Łasucha miał znamiona klasycznego preludium. Poznaliśmy bohaterów, którzy jeszcze nie weszli ze sobą w kluczowe interakcje. Skrupulatnie nakreślono czas i miejsce akcji, a wydarzenia podbudowano tak, żeby działanie każdej postaci miało jakiś kontekst fabularny. Druga seria stanowi tradycyjne rozwinięcie. Nie ma już czego określać, więc można skupić się na akcji i emocjach. Serwować tzw. mięcho, czyli esencję tego, czym dany format powinien być. Niedawno do mediów trafiła informacja, że serial zakończy się po trzecim sezonie. Można więc przypuszczać, że Łasuch będzie miał bardzo klasyczny, wręcz literacki układ – wstęp, rozwinięcie i konkluzję. W zalewie niekończących się produkcji odcinkowych, które z każdą kolejną serią tracą poziom, należy tę lapidarność uznać za zaletę. Zwłaszcza że drugi sezon dostarcza wszystko to, co powinien. Po zaznajomieniu się z tonacją premierowej serii Łasucha można było pokusić się o prognozy co do charakteru drugiej. Ci, którzy typowali, że niewiele się zmieni, mieli rację. To wciąż ta sama baśń manewrująca między infantylnością produkcji skierowanych do dzieci a poważnymi tematami zahaczającymi o kwestie społeczne, wojenne, a nawet egzystencjalne. Z jednej strony obserwujemy świat z perspektywy młodego protagonisty, z drugiej śledzimy poczynania złoczyńcy, posuwającego się do naprawdę bestialskich działań. Klasyczna walka dobra ze złem przeplatana jest wątkami małżeństwa Singhów, którzy są bardzo dwuznaczni moralnie, a ich czyny trudno określić w skali zero-jedynkowej. Siłą Łasucha jest właśnie umiejętne łączenie trudnych tematów z prostą historią, w której podział na czerń i biel jest bardzo klarowny. Serial wciąż wychodzi z tego obronną ręką, nawet jeśli nie wspina się na wyżyny artystycznego kunsztu fabularnej kreatywności. Łasuch uszyty jest z klisz i schematów. Widzowie poszukujący odważnych i nowatorskich rozwiązań na płaszczyźnie treści nie będą niestety usatysfakcjonowani seansem. Główny bohater, Gus, jest więziony przez Generała Stevena Abbota – krwiożerczego złoczyńcę z prawdziwego zdarzenia (choć jak się później okazuje, niejedynego bezdusznego niegodziwca w tym świecie). W jego celi znajdują się inne hybrydy, które czeka okrutny los – będą użyte do eksperymentów nad lekiem, mającym uratować ludzkość. Tymczasem Wielkolud i pozostali bohaterowie reprezentujący jasną stronę mocy, nie cofną się, póki nie uratują dzieci. Wszystko to doprowadza do wielkiej konfrontacji pomiędzy dobrem a złem. Klasyczna przygoda działa, jak należy, ponieważ już w pierwszym sezonie twórcy bardzo dobrze nakreślili sylwetki postaci. Sympatyzujemy z tymi dobrymi i nienawidzimy tych złych. Żeby zintensyfikować emocje, na pierwszy plan trafiają dzieci-zwierzęta, którym grozi wielkie niebezpieczeństwo. Ich poczynania nastawione są na wywoływanie wielkich wzruszeń – nikt nie jest przecież obojętny wobec cierpienia niewinnych dzieci i zwierząt. Tutaj mamy ich połączenie, więc efekt jest jeszcze mocniejszy. Szkoda tylko, że serial tak mało kreatywnie podchodzi do atrybutów poszczególnych hybryd. Młodzi bohaterowie nie są zbyt dobrze umocowani w fabule. Poza małymi wyjątkami nie mają osobistych wątków. Znajdują się na pierwszym planie, ponieważ muszą zostać uratowane. Są motywem aktywizującym głównych bohaterów. Ich obecność ma działać na nasze emocje, ale nie wnosi wiele do opowieści. Przez większą część serialu przebywają w jednej lokacji, co jest zapewne związane z budżetem i CGI użytym do wykonania pewnych elementów ich wyglądu. Niemniej należy pochwalić stronę wizualną, bo stoi ona na satysfakcjonującym poziomie. Łasuch nie jest produkcją Marvela, a serialem Netflixa, więc całość nie ma kinowego rozmachu. Wydarzenia w drugim sezonie są jednak dużo bardziej epickie niż w pierwszej serii, a twórcy próbują nas w kreatywny sposób przekonać, że toczą się działania zakrojone na szeroką skalę.
Netflix
+6 więcej
Jeśli chodzi o grę aktorską, to na pewno widać progres u Christiana Convery’ego, portretującego Gusa. Chłopiec bierze dużo więcej na swoje barki niż w pierwszym sezonie i radzi sobie całkiem nieźle. Pozostali wykonawcy dają zadowalające występy, ale o żadnych fajerwerkach nie ma mowy. Na pewno uwagę przykuwa Neil Sandilands jako generał Abbot, ale to bardziej ze względu na charakterystyczny wygląd niż kreację aktorską. Portretowana przez niego postać jest nieco przeszarżowana i wywołuje ambiwalentne odczucia – powinniśmy się jej bać czy się z niej śmiać? Bardzo komiksowy rys charakterologiczny, co dla niektórych może być zaletą, a dla innych wadą. Takich motywów w Łasuchu jest więcej i podobnie jak w przypadku Abbota mogą wywoływać u co poniektórych konfuzję. Ważne jednak, że serial ma storytelling charakterystyczny dla dobrych przygodowych opowieści graficznych. W pomysłowy i klimatyczny sposób prezentowane są ciekawe i ważne tematy. Twórcy skupiają się na akcji, przedstawiając ją w zwięzły, czytelny i niedygresyjny sposób. Dzięki temu serial, podobnie jak komiks, skierowany jest zarówno do młodych, jak i starszych fanów fantastyki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj