Serial Legends of Tomorrow w drugim sezonie całkowicie zmienił swoje oblicze. Owszem, byli w większości ci sami bohaterowie (plus kilku nowych, na plus zwłaszcza ci źli), podobna historia, ale robiona już nie z takim nadęciem, jak „jedynka”. Już od początku było widać, że twórcy nabrali dystansu do tego, co tworzą. Zaczęli lepiej wykorzystywać potencjał wędrówek w czasie, dzięki czemu otrzymaliśmy choćby odcinek z młodym Georgem Lucasem, czy niedawno z samym Tolkienem. Takich smaczków było zdecydowanie więcej, co tylko z czasem upewniało w przekonaniu, że LoT z najgorszego serialu Arrowerse stał się jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym. Ostatnie odcinki tylko to potwierdziły. Fellowship of the Spear praktycznie od początku pokazuje, że głównym bohaterem tego epizodu będzie John Ronald Reuel Tolkien. Granie nawiązywaniem do Władcy Pierścieni wychodzi przy tym bardzo naturalnie i momentami zabawnie. Zwraca też uwagę inna rzecz – ukazanie realiów I wojny światowej. Jak na ten serial wypadło to bardzo ładnie i momentami aż trudno było uwierzyć, że oglądamy Legends of Tomorrow. Fabularnie również wszystko było dobrze – nie było zbyt wielu standardowych głupot, a jeśli się zdarzały, to naturalnie jakoś nie odwracały szczególnie uwagi od tego, co się dzieje na ekranie. Samo zakończenie odcinka było odcinka było satysfakcjonujące, a odwrócenie się Rory'ego od Legend, mimo że było do przewidzenia, nawet zaskakiwało. Doomworld pokazał natomiast, co się dzieje, kiedy Włócznia Przeznaczania wpada w złe ręce. Niepodzielne rządy Eobarda Thawne'a i reszty jego świty zmieniły całkowicie świat. Superbohaterowie zginęli (ciekawy początek, zwłaszcza z Overwatch, czyli Felicity będącą ostatnim herosem w Star City), a rzeczywistość została utkana tak, jak sobie życzyli Ci źli. Legendy zostały sprowadzone do roli parobków Damienia Dharka oraz Thawne'a. Jak to jednak bywa, w tym wszystkim była poważna rysa. Przepisanie całej rzeczywistości zostawiło ślady w naszych bohaterach, dzięki czemu większość z nich (a właściwie dzięki urządzeniu Palmerowi, który majstrował w swojej piwnicy między sprzątaniem kibli w Star Labs) odzyskała pamięć oryginalnej rzeczywistości. Tu też stało się to, czego można również było się spodziewać – Rory ponownie przeszedł na jasną stronę mocy (dostając przy tym kilka razy po twarzy) dostrzegając, że w tej rzeczywistości ktoś taki jak on niewiele może szukać. No i śmierć Amayi, która najmocniej w niego wierzyła, również pozostawiła w nim swoisty ślad. Teraz naszym bohaterom pozostaje tylko próba odzyskania rzeczywistości, w której być może uda im się przywrócić do żywych Amayię oraz przywrócić świat takim, jakim był wcześniej. Znając jednak ten serial coś może się nie powieść i nie wszystko będzie takie, jak być powinno. Na Legendy w tym sezonie trudno narzekać. Serial zapewnia widzowi fajną i niewymagającą myślenia rozrywkę. Jest bardzo dobrą przeciwwagą dla nadętej często fabuły pozostałych seriali z Arrowerse, a przy tym jako jedyny świetnie wykorzystuje panteon bohaterów każdego z nich. Dzięki temu chce się do niego po prostu wracać, a co zaskakujące – po finałowym odcinku serialu będzie zwyczajnie brakować. Kto by pomyślał jeszcze rok temu, że tak bardzo zmieni się nastawienie do niego?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj