Ręka, noga, mózg na ścianie. Legendy Mortal Kombat: Starcie Królestw nie biorą jeńców i dostarczają prostej, dynamicznej i bardzo brutalnej rozrywki, skrojonej pod fanów legendarnego mordobicia studia NetherRealm.
Najnowsza produkcja Warner Bros. Animation to bezpośrednia kontynuacja zeszłorocznego filmu animowanego
Legendy Mortal Kombat: Zemsta Scorpiona, w której klasyczni już bohaterowie Liu Kang, Johnny Cage i Sonya Blade, pod przewodnictwem boga piorunów Raidena, stają na przeciwko armii Shao Khana jako obrońcy Ziemi, w turnieju mającym wyłonić jedynego władcę wszystkich wymiarów.
Zemsta Scorpiona stanowiła jednocześnie genezę ikonicznego tytułowego wojownika Hanzo Hasashiego, jak i wprowadzenie do właściwego turnieju. Hanzo stracił żonę, syna i własne życie w starciu z Bi-Hanem, znanym lepiej jako Sub Zero. Film skupiał się na jego ucieczce z piekła nazywanego tu Zaświatami i osobistej wendecie, jak i pokazywał kolejne pojedynki w turnieju, którego gospodarzem był zły czarownik Shang Tsung. W finałowym starciu Liu Kang i Scorpion pokonują Goro, czempiona Pozaświatów, jednocześnie zwyciężając dziesiąty turniej i oddalając widmo inwazji Pozaświatów na wymiar ziemski. Shao Kahn jednak nie ma zamiaru czekać biernie aż do kolejnego turnieju i ma własny plan.
Akcja
Starcia królestw zaczyna się w momencie, gdy ziemscy bohaterowie próbują odeprzeć wojska Shao Kahna, prowadzone przez rozdartą pomiędzy lojalność a obowiązek do Kahna Kitanę. Do bohaterów z poprzedniej odsłony dołączają Kung Lao, Striker i Jax. Bitwę przerywa nagle sam Shao Kahn, który chcąc uniknąć zbędnego rozlewu krwi, proponuje wyjątkowy układ bogowi Raidenowi – ostateczny turniej Mortal Kombat, który raz na zawsze zakończy konflikt pomiędzy wymiarami. Ku zaskoczeniu obrońców Ziemi, Raiden natychmiast przystaje na propozycję Kahna i razem udają się do wymiaru starszych bogów. W międzyczasie poznajemy brata Bi-Hana, Kuai Lianga, oraz jego przyjaciela Smoke’a; obaj otrzymują od mistrza szkoły Lin Kuei zadanie pojmania Scorpiona, który może być kluczem do uwolnienia z Zaświatów szalonego boga Shinnoka i sprowadzenia na wszystkie wymiary zagłady. Podczas gdy ostateczny turniej rozpoczyna się na arenie, pod okiem Shao Kahna, śmiertelni wrogowie Sub Zero i Scorpion będą zmuszeni połączyć siły, by zapobiec zagładzie i stanąć ramię w ramię do walki z nasłanymi przez Lin Kuei robotami Cyraxem i Sektorem. Stawka jest więc podwójna, a losy światów ważą się nie tylko w turnieju Mortal Kombat, ale i poza nim.
Nie ma co owijać w bawełnę – fabuła nie jest tu najmocniejszą i najważniejszą stroną
. Starcie królestw podobnie jak
Zemsta Scorpiona, stoją scenami akcji i hektolitrami krwi. Obie części
Legend to duchowe rozwinięcie franczyzy stworzonej przez Eda Boona i Johna Tobiasa, z całym dobrodziejstwem znanym z konsol i wszelkimi charakterystycznymi elementami, które fani Mortal Kombat wyłapią bez mrugnięcia okiem. A jest ich tu multum. One-linery po pojedynkach, fatality, ciosy specjalne i zachowany styl walki dla każdej z postaci, oraz tak zwane ciosy X-Ray, które w zwolnionym tempie robiąc „rentgen” postaci, pokazują z bliska złamania i pęknięcia różnych części ciała. Efekt ten wygląda bardzo dobrze w formie animowanej (choć bywa nadużywany), kolory zmieniają się, kadry zwalniają i przyspieszają, a fantazja twórców jest odpowiednio bujna i pokrętna, by brutalność tych sekwencji dawała dziką radość. Bezkompromisowe podejście i wysoka kategoria wiekowa to największe atuty animacji; wydawało by się to oczywiste, wszak Mortal Kombat musi być arcykrwawy, ale widząc choćby filmową adaptację z 2020 roku, nie można być tego tak bardzo pewnym. W zasadzie wszystko, co nie działało w filmie
Mortal Kombat, w
Legendach zostało zrobione dziesięć razy lepiej i przenosi się na język animowany fantastycznie. Sprawia to, że banalnie prosta fabuła nie stanowi dużej wady, ponieważ sekwencje pojedynków są satysfakcjonujące, dynamiczne i ociekają czerwienią. Łamane kości, wypruwane wnętrzności, odcinane głowy, wyrywane kręgosłupy, zamrażanie, spalanie, odrywanie rąk; jest tu wszystko, co tygrysy lubią najbardziej. Okazuje się, że nie trzeba wymyślać koła na nowo, jak próbowali to zrobić twórcy wersji filmowej, wystarczy trzymać się zasad gry, szanować ukochane przez graczy postaci, zadbać o elegancką choreografię i sensownie wykorzystać te dostępne elementy, by stworzyć samograj.
Za warstwę wizualną animacji odpowiada koreańskie Studio Mir, znane choćby z Netflixowych produkcji
Wiedźmin: Zmora Wilka i
Dota: Dragon’s Blood. Oglądając ich dzieło w akcji, nasuwa się jedyne słuszne pytanie – dlaczego studio Warner Bros nie korzysta z usług utalentowanych Koreańczyków przy większej ilości swoich animacji, chociażby tych ze stajni DC? Ich jakość mocno przewyższa wszystkie, robione już niemal taśmowo i wyglądające topornie adaptacje komiksów i śmiało może konkurować z najlepszą obecnie w tym gatunku
Castlevanią. Szczegółowo narysowane postacie, ładne tła, umiejętne wykorzystanie grafiki komputerowej do niektórych scen, a przede wszystkim wysoka dynamika ruchu i skomplikowane sekwencje pojedynków sprawiają, że
Legendy Mortal Kombat to najlepiej wyglądające animacje, jakie wyszły pod banderą studia WB Animation. Finał
Starcia królestw momentami przypomina spektakularne szaleństwa widywane w serialu
Dragonball. Ewidentne jest, że zarówno artyści ze Studia Mir, jak i reżyser Ethan Spaulding i scenarzysta Jeremy Adams czują i rozumieją gry Mortal Kombat oraz potrafią przenieść ich styl perfekcyjnie na język animowany.
Obsada również wywiązuje się wzorowo z powierzonego zadania, słucha się ich przyjemnie, żaden głos aktora nie brzmi, jakby nie pasował do odgrywanej postaci i powodował zgrzyt. Najlepiej bawi się Joel McHale jako Johnny Cage, ale też Jennifer Carpenter wypada bardzo dobrze jako Sonya Blade; kto oglądał serial Dexter ten wie, jak wspaniale aktorka ta potrafi przeklinać, a jako twarda Sonya ma okazję rzucić kilka soczystych bluzgów.
Czy jest to więc adaptacja idealna? To zależy od oczekiwań. Jeżeli dla kogoś Mortal Kombat to przede wszystkim krwawe walki wręcz i fatality, a fabuła jest bez znaczenia, powinien bawić się na
Starciach królestw wybornie. Jeżeli jednak ktoś preferuje fabułę, a mordobicie jest dla niego dodatkiem do niej, a nie na odwrót, ten pewnie podobnie jak ja, uzna
Starcie królestw za nieco gorszą kontynuację
Zemsty Scorpiona, która na tym polu była produkcją bardziej złożoną. Nie zmienia to faktu, że w kategoriach ściśle rozrywkowych jest to wspaniała zabawa, która powinna zaspokoić wszystkich fanów MK oraz tych, którzy czuli się zawiedzeni nową wersją aktorską.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h