Po tym, jak wyczekiwany Batman v Superman: Dawn of Justice nie sprostał oczekiwaniom widzów i krytyków, zbierając mieszane opinie (z naciskiem na te negatywne), oczy miłośników kina komiksowego i blockbusterów zwróciły się w kierunku Suicide Squad (częściej kojarzonego pod oryginalnym tytułem, Suicide Squad). To miała być nowa jakość, z nowymi postaciami i świeżym podejściem do tematu superbohaterów, bo tym razem za herosów robić mieli przestępcy, mordercy, złodzieje i psychopaci, zmuszeni do służenia słusznej sprawie pod groźbą śmierci i za obietnicę skrócenia wyroków. I to się mniej więcej zgadza, z jedną maleńką uwagą – mimo wszystko jakimś cudem film Ayera był w stanie jednocześnie powtórzyć niemal wszystkie podręcznikowe błędy kina komiksowego. No url Reżyser, który zarazem był scenarzystą Legionu…, nie miał pomysłu na ciekawą historię (skrót fabuły: poznajemy członków drużyny, potwór atakuje miasto, drużyna zostaje wysłana na miejsce i chodzi od punktu do punktu, a w końcu walczy z głównym przeciwnikiem), przede wszystkim zaś nie potrafił pogodzić chęci szczegółowego przedstawienia nam nowych bohaterów z koniecznością prowadzenia akcji. Jak zaczął film? Posadził Amandę Waller, czyli groźną panią, która zarządza Legionem, przy stoliku w restauracji wraz z jej kolegami – urzędnikami państwowymi, gdzie ona po kolei przedstawiała im kandydatów do drużyny, co Ayer urozmaicał montażem ze scen ich pojmania i obecnego życia za kratami. Filmowa łopatologia, bezmyślne odhaczenie punktów obowiązkowych, w kuriozalny sposób „wzbogacane” kolorowymi napisami-animacjami, nijak niepasującymi do konwencji filmu. Tempo akcji, umiejętny montaż – David Ayer raczej o takich rzeczach nie słyszał.
Źródło: materiały prasowe
Co dalej? Jeżeli ktoś liczy, że Legion stanie naprzeciw wroga tak groźnego i interesującego jak choćby Joker, to się myli. Grany przez Jareda Leto słynny klaun to postać niemalże epizodyczna, na ekranie pojawiająca się w sumie na kilkanaście minut, stanowiąca tylko dodatek do opowieści o Harley Quinn, na którą – obok granego przez Willa Smitha Deadshota – kładzie się w filmie największy nacisk. Zamiast tego nasi antybohaterowie mierzą się z całym tłumem anonimowych monstrów, padających jak cięta kosą pszenica, by na koniec stanąć naprzeciwko wielkiego i groźnego monstrum, które przy całej swej potędze okazuje się ostatecznie bezbrzeżnie głupie. W Legionie samobójców cała energia twórcza, wszelkie pokłady kreatywności zostały wyczerpane na wykreowanie ciekawych postaci; Ayer nie ma widzowi w tym filmie do powiedzenia absolutnie nic poza: O, patrzcie, ależ ta Harley fajna, a Deadshota gra Will Smith, więc też jest naprawdę ciekawie.
Źródło: materiały prasowe
Inna rzecz, że postacie, na których tak się skupił, ratują mu film. Bo po prawdzie w Legionie… nie ma żadnej historii, ale z drugiej strony z Harley Quinn graną przez Margot Robbie nawet monotonne pałętanie się po mieście pełnym nieciekawych monstrów jest emocjonujące. I nieważne, co bym napisał, nie będę w stanie oddać tego, jak świetnie ta postać wypada na ekranie – ma wszystko: jest szurnięta, piękna, groźna, silna, seksowna, skomplikowana, zabawna, ma niewyparzoną gębę i pokręcone poczucie humoru, a przy całym swoim uroku potrafi momentami pokazać nam, że w grupie płatnych zabójców i monstrów-kanibali to jej wszyscy powinni się bać. Partneruje jej Deadshot, grany przez Willa Smitha, który… jest dokładnie taki, jacy bywają bohaterowie grani przez Willa Smitha: mieszanka twardziela z wygadanym komediantem, który może i jest płatnym zabójcą, ale ma honor i gdzieś w środku serce zdolne do współczucia i miłości. Pozostali członkowie Legionu to tło dla tej dwójki, przy czym Slipknot w zasadzie nie powinien się liczyć, Katany mogłoby nie być, jedynym zadaniem Killer Croca jest kilka razy powarczeć i pokazać zęby, a Enchantress, choć z początku pozytywnie zaskakuje, ostatecznie okazuje się absolutnie nijaka. Nieco więcej czasu dostają El Diablo i Kapitan Boomerang. Zwłaszcza ten drugi sprawdza się jako element humorystyczny, z bohaterów drugoplanowych najciekawiej wypada jednak dowodzący Legionem z ramienia rządu Rick Flag, przy czym olbrzymia w tym zasługa Joela Kinnamana, który potrzebuje ledwie kilku scen, bo ożywić tę postać i uczynić ją jedną z zalet filmu.
Źródło: materiały prasowe
Filmu, którego lista zalet jest krótka (dodajmy do niej ścieżkę muzyczną), zwłaszcza jeżeli porównać ją z listą uwag, z których wszystkie adresowane są do Davida Ayera. Reżyser, który wcześniej świetnie poradził sobie z Fury, a więc historią o wiele bardziej skomplikowaną, poległ na prostej opowieści o grupce komiksowych antybohaterów. Wizualnie nie pokazał tu niczego świeżego, nie potrafił ciekawie przedstawić swoich bohaterów, nie znalazł dla nich godnego przeciwnika, Jokera dorzucił do całości w formie dodatku (dlatego nawet trudno ocenić Leto – za mało go było na ekranie!), podobnie jak większość tytułowej drużyny, która stanowiła tło dla fenomenalnej Harley i dobrego Deadshota. Ayer nie przekonał mnie nawet w kwestii tego, że oto nakręcił film o Tych Złych, bo choć same postacie często lubią powtarzać, jakie to z nich monstra i psychopaci, rzecz jasna niemalże wszyscy okazują się mieć serduszka ze złota, tylko nieco przykurzone i zaniedbane. Margot Robbie uratowała ten film. David Ayer robił jednak, co w jego mocy, by jej w tym przeszkadzać.
Dołącz do grona przyjaciół Multikina na Facebooku. Na fan page'u Multikino Polska umieszczony jest kod, upoważniający każdego użytkownika do zakupu biletu na filmy 2D w promocyjnej cenie w każdy PONIEDZIAŁEK.
MultiPoniedzialki w Multikinie
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj