Nastał dobry czas dla polskiego kina historycznego. Producenci coraz chętniej dają fundusze na powstawanie takich projektów. W zeszłym tygodniu do kin trafił przeciętny Piłsudski w reżyserii Michała Rosy, a teraz na duży ekran wkraczają Legiony. Film, który otrzymał wielki – jak na nasz rynek – budżet w wysokości 27 milionów złotych. I muszę przyznać, że zostały one dobrze spożytkowane. Jest to bowiem produkcja widowiskowa. Dariusz Gajewski nie oszczędzał. Wiedział, że siłą tego obrazu nie będzie scenariusz czy sama historia, ale widowiskowe sceny batalistyczne. Cały czas marzymy, by nasze kino historyczne choćby zbliżyło się swoim rozmachem do tego amerykańskiego. I widać, że jesteśmy bliscy, by osiągnąć ten cel. Szarża ułanów pod Rokitną jest wspaniale ukazana. Nikt nie sili się tu na półśrodki. Polacy rzucają się w heroiczny bój z bolszewikami i choć logika podpowiada, że to nie może skończyć się dobrze, wygrywają. Straty po naszej stronie są wielkie i reżyser znakomicie to oddaje. Widz przeżywa klęskę postaci i trzyma kciuki za to, by część z nich przeżyła. Oczywiście, Gajewski przesadza miejscami z heroizmem niektórych bohaterów, którzy nie dają się powstrzymać nawet wtedy, gdy przyjmują na ciało jeden czy dwa strzały z broni palnej (za to każdy ich przeciwnik po otrzymaniu jednego pada bezwładnie na ziemię), ale to nie ma znaczenia. W Legionach na szczęście nie ma takiego patosu jak w 1920 Bitwa Warszawska Jerzego Hoffmana. Historia jest ciekawsza, a bohaterowie bardziej wyraziści. Główną postacią jest tu Józek, choć reżyser stara się to skrzętnie ukrywać, wypychając drugoplanowe postaci do pierwszego szeregu. Może dlatego podczas promocji filmu wszystkim wydaje się, że ten film to historia miłosna z wojną w tle. Tak na szczęście nie jest. Legiony opowiadają o nadziei. O tym, jak walka o wolność potrafi przemówić do każdego, nawet drobnego złodziejaszka i egoisty, jakim jest Józek (Sebastian Fabijański). Chłopaka, który zdezerterował z carskiej armii i chce tylko dotrzeć do rodzinnej Łodzi. Przyłącza się on do nowo powstałych Legionów Marszałka Piłsudskiego, tylko po to, by otrzymać ubranie i jedzenie. Ma gdzieś ideę wolnej Polski. Chce po prostu przeżyć. Z biegiem czasu zaczyna jednak traktować tych wszystkich ludzi jak rodzinę. Wciąż nie wierzy w mit wolnego państwa, ale nie chce opuszczać ludzi, którzy o niego walczą. Chce im pomóc, bo są tego warci. Dają mu poczucie przynależności. I tę przemianę znakomicie ukazuje Fabijański. Jego postać jest gburowata i małomówna. Wielu osobom może się to nie spodobać, bo oczekują krasomówcy, który będzie wszystkich pobudzać do walki. Gajewski postanowił jednak postawić na antybohatera, chłopaka, którym targają sprzeczne emocje. Takiego gościa, który na pierwszy rzut oka nie pasuje do całej reszty patriotów w szeregach dowodzonych przez Stanisława Kaszubskiego. On nie chce umierać. Ani za Piłsudskiego, ani za Polskę, ani za nikogo innego. On chce żyć. Zresztą relacja Józek Wieża, bo takie nazwisko dostaje główny bohater po jednej z akcji z głównodowodzącym „Królem”, została świetnie napisana. Fabijański i Baka idealnie się rozumieją. Mają taką koleżeńską sarkastyczną chemię. Przyjemnie się ich ogląda i aż chce się, by mieli więcej wspólnych scen. Niestety, nie wszystkie relacje są tak dobrze napisane. Wątek miłosnego trójkąta pomiędzy Józefem, Aleksandrą (Wiktoria Wolańska) a Tadeuszem (Bartosz Gelner) jest sztampowy i nudny. Wydaje mi się, że scenarzyści poszli na łatwiznę. Nie pokusili się ani na oryginalność, ani też na jakąś większą dozę emocji. W rezultacie widzowi jest wszystko jedno, którego z panów wybierze Aleksandra. Pozwolę sobie jeszcze wrócić na chwilę do scen batalistycznych, bo robią największe wrażenie. Zwłaszcza że twórcy nie zdecydowali się na jedynie jedną bitwę. Widz podczas tych 140 minut dostaje cztery bardzo ciekawie wykonane sceny akcji. Pierwsza, najskromniejsza, rozgrywająca się  na miejskim dziecińcu, prawie na samym początku, nakreśla nam, z jakimi emocjami będziemy mieli do czynienia. Widać też, że zarówno scenarzyści, jak i reżyser odrobili lekcję domową, czerpiąc garściami od amerykańskich kolegów. Nie sposób bowiem, oglądając scenę walki ze snajperem, nie mieć porównań z Szeregowcem Ryanem. Epickość przygotowanych scen jest świetna. Idealnie zrealizowane wybuchy, które są nie tylko wiarygodne, ale też widowiskowe. Legiony i Piłsudski mają kilka scen wspólnych, które wypadają na niekorzyść produkcji Michała Rosy. Pomimo tego, że Szyc jest świetnym Marszałkiem, to jednak w scenie wymiany orzełków Jan Frycz go przebija. Widzowie mogą porównać obie sceny i chyba wyczują, że więcej emocji jest w wersji Gajewskiego.
fot. Jacek Piotrowski
+13 więcej
Legiony bardzo przyjemnie się ogląda, gdy zbagatelizujemy scenariusz, a dokładniej jego romantyczne oblicze. I nie chodzi tylko o wątek dotyczący głównego bohatera, ale o pokazywanie horroru wojny, wykorzystując banalne klisze. Widz z góry może zakładać, że nagle eksponowany romans dwóch trzecioplanowych bohaterów, wyciągnięty na chwile na pierwszy plan, skończy się tragicznie, a owe postaci znikną tak samo szybko, jak się pojawiły. Ich śmierć będzie bezsensowna i pozbawiona jakiegokolwiek heroizmu. Niemniej film Gajewskiego jest obecnie najlepszą produkcją historyczną pokazującą naszą walkę o niepodległość. Moim zdaniem, mimo że film nie jest doskonały, to ogromny krok w odpowiednim kierunku. Pod względem wizualnym tak właśnie powinniśmy tworzyć produkcje tego typu. Jedynie scenariusz musi być lepszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj