Pozwól mi wejść to dwie filmowe adaptacje szwedzkiej powieści Jonha Ajvide Lindqvista, które zadebiutowały na wielkich ekranach w odstępie zaledwie dwóch lat. Pierwsza, ta z 2008 roku, powstała w rodzimym kraju pisarza, zaś druga, z 2010 roku, jest już wersją amerykańską. Filmy te do dziś cieszą się uznaniem krytyków i mają na koncie wiele pozytywnych recenzji. Teraz do grona tej sagi dołącza nowy serial odcinkowy pod tytułem Pozwól mi wejść, który na pierwszy rzut oka opowiada o tej samej historii, ale już w nieco inny sposób. Czy kolejna reinkarnacja opowieści ma szansę zapisać się w pamięci widzów? Po pierwszym odcinku zaryzykuję stwierdzenie, że tak – nie jest to bowiem remake tego samego, co już znamy, a raczej próba zgłębienia pobocznych historii, które na ten moment zapowiadają się intrygująco. Nowy serial, tak samo jak filmy pełnometrażowe, skupia się na kilkunastoletniej dziewczynce, która jest wampirzycą i w związku z tym mierzy się z szeregiem trudności znanych nam ze wszystkich innych produkcji o wampirach, między innymi: stanowi zagrożenie dla żyjących, musi żywić się krwią i nie może wychodzić na światło dzienne. Teraz jednak główna oś fabuły dotyczy nie jej relacji ze szkolnym wyrzutkiem, ale przede wszystkim z ojcem i zarazem opiekunem, z którym wraca do Nowego Jorku po wieloletniej nieobecności. Serialowa Ellie (bo takie imię nosi bohaterka nowej adaptacji) jest przedstawiana jako typowe dziecko, nie sprawia wrażenia, jakby miała więcej lat, niż wskazywałaby to jej aparycja – lubi spędzać czas ze swoim tatą i wspólnie chodzić do muzeów, oceanarium czy domu nauki. Ojciec również traktuje ją jak małą dziewczynkę. Ellie ewidentnie nie jest samodzielna ani dorosła, niezależnie od tego, że w ciele wampira mogła spędzić już wiele lat. Relacja tej dwójki jest bardzo naturalna i w pierwszym odcinku nie wzbudza żadnych podejrzeń czy wątpliwości – gdyby nie fakt, że ojciec co jakiś czas musi wybierać się w imieniu swojej córki na polowanie, tę historię z powodzeniem można byłoby śledzić jak przyjemny w odbiorze dramat, opisujący trudy relacji rodzica z dzieckiem. Wiemy już, że sezon będzie składał się z ośmiu odcinków trwających zapewne około godziny zegarowej. Charakter pierwszego epizodu jest czysto wprowadzający – mamy czas na poznanie głównych bohaterów i ich aktualnej sytuacji życiowej, ale również na wgląd do całkiem rozbudowanych wątków pobocznych. Na tę chwilę w serialu zarysowują się bowiem jeszcze dwie ważne płaszczyzny fabularne – jedną z nich jest historia Isaiaha Cole (Ian Foreman), serialowego rówieśnika wampirzycy z sąsiedztwa, rozwinięta również o wątek jego mamy (Anika Noni Rose), będącej policjantką (dam głowę, że będzie to miało ważne znaczenie dla późniejszych wydarzeń). Drugą jest, odleglejszy na razie, wątek naukowca Petera Logana (Jacob Buster) i jego córki (Grace Gummer), którzy – motywowani osobistymi doświadczeniami – poszukują leku na wampirzą klątwę. Wszyscy bohaterowie zostali przedstawieni już w pierwszym odcinku i czuć wyraźnie, że ich wątki niedługo zaczną się przeplatać. Z formalnego punktu widzenia epizod otwierający spełnia więc swoją rolę bardzo dobrze, budując widzom fundamenty do wszystkiego, co wydarzy się dalej – w tym również do samej genezy Ellie. Realizacyjnie jest dość przyjemnie. Praktycznie cały serial nakręcony jest w chłodnych kolorach, akcja rozgrywa się zimą, w trzaskającym śniegu. Choć mamy tu do czynienia z wampirami, krew jest gdzieś na dalszym planie – i nawet mimo jej rozlewu ekran nie spływa czerwienią; wszystko jest raczej subtelne i dyskretne. Twórcy dobrze nakreślają zagrożenie, z jakim przyjdzie się mierzyć bohaterom w kolejnych odcinkach. I ewidentnie nie będzie nim Ellie, a inne wampiry, grasujące i polujące na ludzi w okolicy. Warto też wspomnieć, że serial Showtime dużo zyskuje za sprawą samej obsady. Demián Bichir w roli ojca prezentuje się bardzo dobrze, szybko zyskuje sympatię w oczach widza (nawet mimo swoich wątpliwych moralnie czynów). Na ekranie błyszczy też kilkunastoletni Foreman w roli niezwykle charyzmatycznego szkolnego odludka. Na sceny z jego udziałem patrzy się naprawdę dobrze, chłopiec ma w sobie dużo pozytywnej energii. Bohaterowie są autentyczni i wiarygodni. Mam natomiast pewne wątpliwości, jeśli chodzi o grę Madison Taylor Baez, która jako wampirzyca momentami wydaje się sztuczna i nienaturalna – ale dam jeszcze jej szansę, być może w kolejnych odcinkach nie będzie się to rzucało w oczy aż tak bardzo. Pozwól mi wejść zapowiada się jako bardzo poprawny serial, który w dodatku ma duży potencjał, by rozwinąć się w pełnoprawną opowieść. Już w pierwszym odcinku bohaterowie wydają się sympatyczni, a cała historia intryguje do tego stopnia, że chce się ją śledzić. Produkcja na pewno nie będzie wierną adaptacją książki szwedzkiego autora, jednak wyraźnie widać, że czerpie z niej dużo materiału, rozwijając go po swojemu. Jeżeli twórcy poprowadzą to wszystko umiejętnie i nie zaliczą po drodze jakiejś przewrotki, produkcja może w fajny sposób uzupełnić to, co już wiemy o tej historii, o wiele zupełnie nowych wątków i elementów. Jest ciekawie, dobrze technicznie, czuć napięcie i zainteresowanie postaciami. Za pierwszy odcinek ode mnie 7/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj