Na końcu poprzedniego odcinka Decima zdołała uruchomić Samarytanina na okres próbny trwający jedną dobę. "Beta" ukazuje nam wydarzenia "oczyma" nowej maszyny, której przetrwanie jest zależne od eliminacji Reese’a i spółki. Bohaterowie muszą poruszać się po Nowym Jorku niezauważeni przez wszędobylskie kamery, chroniąc jednocześnie kolejny "numer" – najważniejszą osobę w życiu Harolda, czyli Grace. I tu tkwi największa siła nie tylko tego epizodu, ale całego serialu. Gdy wydawało się, że dwie potężne sztuczne inteligencje i ich rywalizacja zdominuję fabułę Impersonalnych, twórcy nie zapomnieli o czynniku ludzkim, ba, cały czas mocno trzyma się on na pierwszym planie! To już nie jest tylko rewelacyjny procedural. To ambitna i kompleksowa historia o odkupieniu.
Kilka odcinków wcześniej uchylono rąbka tajemnicy na temat przeszłości Root i tego, dlaczego Maszyna wybrała ją na swój analogowy interfejs. Zapewne jeszcze przed nami o wiele dokładniejsza eksploracja jej przeszłości, ale już wiemy, że dawniej nie była tylko diabelsko urocza, ale również bezwzględnie brutalna. Teraz odnalazła nowy cel w swoim życiu. Taki, który pomoże jej pogodzić się z popełnionymi grzechami. Podobnie Shaw, która dla swoich przełożonych była przez wiele lat tylko zabawką i maszyną do zabijania. Nawet Fusco musi cały czas udowadniać swoją wartość, aby załagodzić ciążące na nim piętno brudnego gliny, którym kiedyś był.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ właśnie w recenzowanym odcinku motyw przewodni rozliczenia popełnionych błędów w końcu w pełni się wykrystalizował. Widać to przede wszystkim w relacji Harolda i Reese'a, których więź jest jeszcze mocniejsza niż dotychczas, a wydawało się to już niemożliwe. John otrzymał od życia dwie szanse na miłość. Jednej nie wykorzystał, a druga została mu zabrana. Po śmierci Carter załamał się i postanowił zapaść się pod ziemię. Z otchłani wyciągnął go właśnie Finch. Teraz role się odwracają. Scenariusz jest bardzo podobny, ale tym razem istnieje szansa na uratowanie Grace, a przecież "liczy się tylko ona". Te enigmatyczne słowa można rozumieć na wiele sposobów, ale jedna interpretacja jest pewna. Gdyby coś jej się stało, przemiana Harolda byłaby drastyczna. A jeżeli myślicie, że żądny zemsty Reese doprowadziłby (gdyby mu pozwolono) siłą do większych zniszczeń i chaosu niż Finch za pomocą komputera, zastanówcie się raz jeszcze. John nie cofnie się więc przed niczym, aby uratować Grace.
[video-browser playlist="635349" suggest=""]Powyższa analiza to oczywiście preludium przed wspomnieniem niezwykle emocjonalnych scen z ostatnich 10 minut epizodu. Zanim jednak znów przyjmiemy poważniejszy ton, skupmy się chwilę na pierwszych 30 minutach. Jak zwykle sporo akcji, świetnych tekstów i humoru charakterystycznego dla hitu CBS. Fantastycznie oglądało się zabawę w kotka i myszkę, jaką John, Shaw i Root zafundowali sobie z Samarytaninem w pierwszej fazie odcinka. Potem akcja płynnie przeniosła się na komisariat Fusco, gdzie festiwal genialnych scen był kontynuowany. Najlepiej w tym wszystkim wypada dynamika Root/Lionel, których one-linery potrafią rozłożyć na łopatki. Było jednak wiadomo, że happy endu tym razem nie uświadczymy. Cóż, co najwyżej możemy nazwać zwieńczenie "Bety" słodko-gorzkim. Grace jest bezpieczna, ale jakim kosztem?
Kulminacyjna sekwencja na moście i momenty ją poprzedzające to niezły emocjonalny rollercoaster. Ogromna w tym zasługa Michaela Emersona i Carrie Preston, którzy poza planem tworzą szczęśliwe małżeństwo. Ze scen z ich udziałem wprost biła prawdziwość i niesamowite uczucie. W kontraście do wydarzeń z poprzedniego odcinka zasady Harolda w mgnieniu oka uległy niemal całkowitemu przewartościowaniu. Zabicie kongresmena dla dobra ogółu było czymś nie do przyjęcia, jednak gdy w grę wchodzi dobro Grace, z ust Fincha padają słowa, których nigdy nie spodziewaliśmy się usłyszeć. "Zabijcie ich wszystkich" – wypala bohater, który do tej pory dał się poznać jako człowiek ceniący każde ludzkie życie ponad wszystko. Jak widać jedno z nich jest dla niego ważniejsze od pozostałych. Brawa również dla scenarzystów, którzy przez trzy lata z umiarem dozowali ten tragiczny wątek miłosny, aby ze zdwojoną siłą uderzyć tym razem. Opaska na oczach Grace to prosty zabieg, który miał piorunujący efekt – byli znów tak blisko siebie, a jednak tak daleko.
Teraz Greer ma Harolda, który wiedział, że jego przeznaczeniem jest znaleźć się w tym położeniu. Budowa Maszyny prędzej czy później musiała spowodować taki obrót spraw i w dwóch ostatnich odcinkach trzeciej serii Impersonalnych bohater będzie musiał zmierzyć się ze swoimi największymi demonami. A Samarytanin w tej odsłonie pokazał tylko niewielką próbkę swoich możliwości. Dopiero gdy zostanie uruchomiony na pełnej mocy, słowa Root o dwóch bogach grających tą samą talią kart nabiorą większej wagi. Czy do tego dojdzie? Zapewne dowiemy się już wkrótce.