Locke & Key to jeden z fajniejszych seriali Netflixa, jakie miałam okazję oglądać w ciągu ostatnich lat. Magiczna, przygodowa opowieść o rodzeństwie kładzie nacisk na elementy fantastyczne i mocno działające na wyobraźnię, ale jest przy tym bardzo życiowa i poświęca swoim bohaterom dużo emocjonalnych wątków. Sezon 2. debiutował jesienią ubiegłego roku, a teraz, w środku lata, światło dzienne ujrzał finał całej opowieści. I choć przygoda była moim zdaniem naprawdę fajna, to dobrze, że się skończyła – po odcinkach trzeciej serii widać, że formuła zaczęła się wyczerpywać. Nowa odsłona Locke and Key liczy tylko osiem odcinków, w dodatku znacznie różniących się od siebie czasem trwania – pierwsze dobiegają prawie godziny zegarowej, a najkrótsze ledwo osiągają trzydzieści minut. Nie wpływa to zbyt dobrze na fabułę – owszem, seans mija szybko, ale czuć przy tym, że to zdecydowanie za mało na sensowne umotywowanie tego, co dzieje się na ekranie. Akcja bieżąca przesycona jest nowymi wątkami. Niestety, brakuje czasu na ich rozwiązanie. Jak pamiętamy, druga seria Locke and Key zakończyła się wprowadzeniem nowego złoczyńcy i tym samym ostatecznym (no, powiedzmy) rozwiązaniem kwestii Dodge, Gabe'a czy Eden, którzy byli antagonistami do tej pory. Czuć, że trzeci sezon zaczyna od czegoś nowego – niepotrzebni bohaterowie zostają po prostu usunięci z fabuły, a uwagę poświęca się tym razem Frederickowi Gideonowi i pozostających na jego rozkazy demonom. I choć wszyscy zgodnie twierdzą, że tym razem jest to poważne zagrożenie – wyjątkowo trudny, wszechmocy wręcz przeciwnik – tak naprawdę nie wiemy o nim zupełnie nic. Głównym zadaniem odtwarzającego tę rolę Kevina Duranda jest wykonywanie przerażających grymasów do obiektywu kamery, bez jakiegokolwiek budowania charakteru tej postaci. Gideon jest po prostu do szpiku kości zły, bo tak – musimy zawierzyć twórcom i nie wnikać w to, bo żadnego uzasadnienia tego faktu w 3. sezonie nie znajdziemy. Być może to właśnie za sprawą nijakiego rozpisania tej postaci, jego działania i motywacje są dla widza niejasne, a on sam, mimo niepokojącej aparycji, jest mało straszny. Wiemy, że chce zniszczyć świat i zdobyć cały komplet kluczy, jednak co tak naprawdę mu przyświeca? Ba, skąd się wziął, dlaczego jest potężniejszy niż inne demony (w końcu drży przed nim nawet Dodge)? Nie wiadomo. Poprzedni złoczyńcy byli bardziej namacalni, wydawać by się mogło, że bardziej niebezpieczni, właśnie za sprawą faktu, że obracali się blisko głównych postaci, stanowiąc zagrożenie "z zaskoczenia". Ten, rzec można, zapowiadany jest fanfarami, by drżano przed nim, zanim jeszcze pojawi się w kadrze, jednak efekt tego zabiegu jest zupełnie odwrotny. Z dużej chmury mały deszcz. Nie rozumiem niektórych rozwiązań fabularnych wprowadzonych przez twórców. Akcja 3. sezonu rozpoczyna się ledwie dwa miesiące po wydarzeniach z 2. serii – Tyler rezygnuje z magii i chce zapomnieć o wszystkim, co miało miejsce, więc jego postać wchodzi w ten sezon niejako z czystą kartą. Nie wiem, po co w ogóle było to rozwiązanie - ostatecznie dla fabuły nie ma ono żadnego znaczenia; jedynie opóźnia trochę włącznie się najstarszego brata do akcji (bo oczywiście chłopak decyduje się wrócić do wspomnień; przywraca je od ręki, jednym przekręceniem klucza). Czas poświęcony na błąkaniu się Tylera po zakamarkach własnej głowy czy też na randkowaniu z nową dziewczyną, Carly (Oriana Leman) – wprowadzoną moim zdaniem zupełnie bez sensu, ponieważ dla wydarzeń jest absolutnie nieprzydatna – można było spożytkować znacznie lepiej i nadbudować inne wydarzenia czy postaci, które coś dla serialu znaczą (jak choćby genezę czy motywacje wspomnianego złoczyńcy). W oczy rzuca się mocno również natężenie absurdalnych zachowań bohaterów. Do tej pory nie było to tak rażące – teraz jednak pozbawionych logiki scen jest nieprzyjemnie wręcz dużo; ma to znaczny wpływ na odbiór wydarzeń (crème de la crème nonsensownych scen stanowi zachowanie Josha po potrąceniu Gideona autem). Co gorsza, sceny są pozbawione sensu nie tylko na papierze, ale również w samym wykonaniu, na co wpływa drewniane wykonanie aktorskie i nienaturalne rozciągnięcie w czasie. Przykład? Siłowanie się Ellie z Gideonem nad otwartą przepaścią trwa niedorzecznie długo i z bliżej nieokreślonych powodów przeplatane jest ujęciami na uśmiechających się do siebie Locków. Bohaterowie często stoją bezczynnie, jakby nie wiedzieli, co mają robić. Jestem stuprocentowo przekonana, że nikt nie reagowałby w sytuacjach zagrożenia tak, jak zachowują się tu Lockowie. Trzeci sezon technicznie zrobiony jest najgorzej. Może i scenografia w dalszym ciągu zachwyca, może i klimat świata przedstawionego dalej się udziela (bo tak faktycznie jest), ale absurdy są na tyle zauważalne, a bohaterowie na tyle nielogiczni, że nie da się przejść wobec tego obojętnie. 3. sezon Locke and Key nie jest na szczęście poświęcony wyłącznie finalnemu pojedynkowi ze złoczyńcą. Nadal oferuje znaną i lubianą frajdę z odkrywania nowych kluczy, która była przecież sercem poprzednich sezonów. Choć większość kluczy jest już w posiadaniu rodzeństwa od początku serialu, twórcy mają jeszcze parę "asów" w rękawie – nowe klucze to oczywiście nowe przygodowe doświadczenia. Co prawda – i stwierdzam to ze smutkiem – nie są one już tak spektakularne jak pierwsze, a ich zastosowanie budzi wiele znaków zapytania. Klucz do kuli śnieżnej to jeden z najdziwniejszych i chyba najmniej przydatnych w serialu (generuje tylko kłopoty, a potem już nigdy nie jest wykorzystywany), zaś klucz przenoszący w czasie jest tak marnie opisany, jeśli chodzi o zasady stosowania, że jego działanie można podważyć pierwszym lepszym argumentem. Pomijając jednak te "niedogodności", motyw szeptu tajemniczych kluczy, a następnie odnajdywanie ich i zgłębianie tego, jak działają, utrzymuje fantastyczny klimat produkcji, który budowano od pierwszej serii. Z pozytywów bieżącej odsłony wspomnieć należy grę aktorską Jacksona Roberta Scotta (Bode), który ma w końcu do zagrania coś więcej niż wesołego dzieciaka zabawiającego cały dom swoim urokiem osobistym. Przez ten krótki czas, w którym ciało chłopca przejmuje Dodge, młody aktor naprawdę fajnie sobie radzi. Dużo gra mimiką i oczami, potrafi przekonać widza, że nie jest akurat Bode'em, tylko kimś innym (w przeciwieństwie do Iana Lake – motyw analogiczny, wykonanie absolutnie nieprzekonujące). Scott ma faktycznie w tym sezonie do zagrania najwięcej i najciekawiej. Tyler i Kinsey raczej nie ewoluują jako postaci, a Nina, jak to Nina, zadomowiła się na drugim planie i już tam pozostaje (fakt wdrożenia jej w magię nie wpływa znacząco na fabułę, no, może poza tym, że dzieciaki mają w końcu dorosłego sojusznika w sytuacji kryzysowej. A że jest to sojusznik raczej nieudolny i ostatecznie inicjatywa i tak leży po ich stronie... cóż, mówi się trudno). Podoba mi się również wymiar emocjonalny serialu. Pomijając już lepsze czy gorsze pojedynki i całą tę walkę dobra ze złem, mamy tu dużo wzruszeń, jeśli chodzi o wątki rodzinne, trudne relacje rodzic–dziecko (zwłaszcza na zgłębionym nieco bardziej froncie Kinsey-Nina) czy rozmaite traumy, rzutujące na to, jak trzymają się poszczególni bohaterowie. Locke and Key dużo mówi o emocjach i radzeniu sobie z nimi – i to w tym serialu zawsze było i nadal jest bardzo fajne. W 3. serii jest to przede wszystkim rachunek sumienia Niny dotyczący alkoholu, tęsknota Bode'ego za ojcem oraz próby poradzenia sobie ze złamanym sercem Tylera. To wszystko jest bardzo prawdziwe, mocno oddziałujące na wrażliwość, po prostu ujmujące. Również samo zamknięcie historii jest emocjonalne – w dodatku w fabularnie poprawne i moim zdaniem wystarczająco satysfakcjonujące. Po wyboistej drodze, mocno posiekanej dziurami logicznymi, serial dojeżdża wreszcie do finału. Opowieść została zamknięta rozsądnie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Zabrakło furtki do ewentualnych kontynuacji (ostatniego kadru raczej nie rozpatrywałabym w tych kategoriach), co uważam za dobre posunięcie. Cała historia po prostu się kończy, bez znaków zapytania. I w samą porę, biorąc pod uwagę, że zaczęliśmy obserwować spadek na wielu płaszczyznach. W 3. sezonie Locke and Key faktycznie dużo jest pytań bez odpowiedzi, co raczej nie przystoi finałowym odsłonom. Nie wszystkie wątki znajdują swoje wyjaśnienie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że część po prostu wykreślono ze scenariusza na szybko, pod byle pretekstem, ponieważ nie pasowały do fabuły. Z drugiej strony, w tym samym czasie otrzymujemy szereg zupełnie nowych wątków, które w tak krótkim sezonie nawet nie mają czasu na poprawne wybrzmienie. Robi się trochę bałagan fabularny i choć sama linia wydarzeń jest bardzo prosta i zmierza do przewidywalnego celu, sporo tu dziwnego chaosu. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę całokształt i rozpatrując 3. sezon z perspektywy samego finału, rzec można, że historia znalazła godne zakończenie – może i część scen wyszła krzywo, ale ostatecznie doprowadziły one do finału, który kupuję, a ewidentne błędy popełnione w tej odsłonie jestem w stanie wybaczyć. Cieszę się, że produkcja ostatecznie kończy się na trzech sezonach. Na tym etapie nie mam wrażenia przesytu, magiczna przygoda Locke'ów wcale mi się nie przejadła, a to oznacza, że historia pozostawi po sobie ogólne pozytywne wrażenie. Za finałową serię ledwie 6/10, bo faktycznie można tu zaobserwować znaczący spadek jakości w porównaniu do dwóch poprzednich. Ostatecznie jednak daję tej produkcji oczko wyżej oraz sentymentalne serduszko – bawiłam się dobrze, przeżywałam przygody razem z bohaterami i pozostawiam serial w pamięci jako jeden z lubianych. Taki, do którego może kiedyś powrócę, bo jest oryginalny, magiczny i sprawiający dużo frajdy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj