Loki w 6. odcinku przynosi do MCU rewolucję - złoczyńca serialu został ujawniony, a 2. sezon produkcji oficjalnie potwierdzony. Bomb jest tu jednak znacznie więcej.
Rewolucjonista Loki wysadził MCU w powietrze. 6. odcinek serialu Disney+ to rozumiana dosłownie i w przenośni detonacja tego Kinowego Uniwersum Marvela, które do tej pory znaliśmy. Sama fabuła jawi się jak wariacja na temat wyścigu żółwia i Achillesa: z jednej strony na pierwszy rzut oka niewiele się tu dzieje, lecz z drugiej widz i tak będzie miał wrażenie, że uczestniczy w telewizyjnym spektaklu, który 4. fazę największego projektu współczesnej popkultury wynosi w stratosferę. Nadszedł Kang Zdobywca, Ten, Który Zostaje; jego wprowadzenie i rzucenie nowego światła na marvelowski bieg dziejów same w sobie mogą wywołać ekstatyczne uniesienia największych fanów Domu Pomysłów, lecz to zaledwie uwertura do tego, co proponuje nam pomysłodawca produkcji, Michael Waldron. Najpierw stawił on czoło zakonserwowanemu aż do bólu, opresyjnemu systemowi, by później zafundować odbiorcom lekcję z powstałej na pohybel przeciwnościom losu miłości i podróż poza czasoprzestrzeń. Mało kto spodziewał się jednak, że w finale 1. sezonu twórca postanowi wywrócić serialowy krajobraz do góry nogami, ustawiając fundamenty pod przyszłość MCU. Sposób, w jaki to zrobił, zasługuje na wyrazy najwyższego uznania. "For All Time. Always."zapisze się złotymi zgłoskami w filmowo-serialowej historii Marvel Studios; ciche, niepozorne słowa są tu przecież głośniejsze od bomb, powariowały też zegary. Jakże przewrotne i piękne jest to, że kapsułą czasu i strażnikiem pamięci w tej rzeczywistości stał się nie kto inny jak Loki.
Waldron w ostatnim odcinku premierowego sezonu zagrał va banque. Koniec końców poświęca on zasadniczą oś fabularną serialu na rzecz ekspozycji postaci Kanga – musi to zrobić, aby nadać wcześniejszym wydarzeniom właściwy, pełniejszy kontekst. Loki i Sylvie wchodzą więc do Cytadeli na Krańcu Czasu, gdzie wita ich Panna Minutka. To spotkanie rozpisane jest pod dyktando biblijnego kuszenia: tajemniczy Ten, Który Zostaje proponuje wariantom boga podstępu realizację skrytych pragnień i opływanie w dostatek. Skoro już jednak kluczowe znaczenie dla tej odsłony serii ma motyw wolnej woli i bycia panem własnego losu, odmowa Lokich niespecjalnie dziwi. Za to pokazanie zmęczonego i owładniętego szaleństwem Kanga może już szokować. Nie, Marvel Studios nie chce puszczać oczka w stronę fanów i sprowadzać obecności złoczyńcy do gościnnego występu. Zdobywca zaprasza do biura, częstuje kawą, by później przedstawiać swoją genezę. W międzyczasie wracający do siedziby Time Variance Authority Mobius konfrontuje się z Ravonną, która okazuje się tylko wystraszoną nauczycielką z Ohio. Wszystko staje tu na głowie, zwłaszcza wtedy, gdy Sylvie przenosi Lokiego do TVA, a sama zadaje Kangowi śmiertelny cios. Powiedzieć, że to wydarzenie odbija się echem w wieczności, to nic nie powiedzieć. Święta Linia Czasu zostaje uwolniona, Mobius nie pamięta już boga podstępu, posąg Strażnika Czasu ma oblicze Zdobywcy, a inne wersje antagonisty najprawdopodobniej nadciągają już ze wszystkich stron multiwersum, by stoczyć jeszcze jedną wojnę światów. MCU trzęsie się w posadach – ten widok zapamiętacie na lata.
"For All Time. Always." stoi słowami i warstwą dialogową; jestem niemal przekonany, że część z Was uzna tę historię za "przegadaną", nie próbując dostrzec w odcinku wyśmienicie wkomponowanej w losy Lokiego konwencji teatralnego dramatu (czapki z głów za scenografię, pozornie oszczędną, ale niezwykle wymowną). To scena zarezerwowana dla 3 aktorów, którą rozsadza i napędza elektryzujący występ Jonathana Majorsa w roli Kanga. Wariant Zdobywcy zachowuje się tu jak szatan w legendarnym "Sympathy for the Devil" Stonesów: szaleństwo miesza się w nim z wypaleniem, przerysowana gestykulacja i modulacja głosu z podniosłością, komizm z tragizmem. Niby łotr nad łotry, a jednak zbawca wieloświata, w stosunku do którego nie sposób nie wzbudzić w sobie empatii. Kang jest nie tylko tym, który pociągał za sznurki czasoprzestrzeni, ale i zwierciadłem dla prawdziwych motywacji i pragnień Lokiego i Sylvie. Znajdą się tacy, dla których przerwanie relacji protagonistów i niedookreślenie losów Mobiusa, Ravonny i TVA stanie się mankamentem. Waldron i na tego typu głosy ma jednak odpowiedź: pocałunek głównych bohaterów to perła w koronie emocjonalnej warstwy całej opowieści, a pojawiający się w trakcie napisów końcowych stempel potwierdza, że 2. sezon produkcji powstanie. Rzecz w tym, że widok rozgałęziającej się bezgranicznie Świętej Linii Czasu ma znaczenie symboliczne: MCU wchodzi w nową, przedziwną fazę, w której możemy poruszać się we wszystkich kierunkach jednocześnie. Sama myśl o próbie oczyszczenia tej czasoprzestrzennej stajni Augiasza potrafi przytłoczyć, a przecież dopiero znaleźliśmy się na jej progu.
Patrząc z perspektywy całego serialu, Waldron wraz ze współpracownikami przedstawili w Lokim jeden z najstaranniej przemyślanych scenariuszy w historii MCU. To cudownie odświeżający, magnetyczny destylat konwencji przygodowej, dramatycznej, fantastycznej, romantycznej i wielu innych. Ambicje twórców są jednak znacznie większe niż pokazanie na ekranie metamorfozy boga podstępu; być może dlatego w scenie otwierającej ostatni odcinek słyszymy fragmenty przemów Nelsona Mandeli, Grety Thunberg czy Malali Yousafzai. Kinowe Uniwersum Marvela wysyła dziś komunikat, który próbuje nas zachęcić do refleksji nad ludzkością, Ziemią i ich przyszłością. Wiara w wolną wolę bywa zwodnicza, a nad naszymi głowami apokalipsa rozgrywa się właściwie codziennie. Powiesz, że panujesz nad własnym losem, lecz czy aby na pewno? Kang, Alioth czy TVA to przecież alegoria sił, które niezależnie od poczynań człowieka wyznaczają rytm życia. Mają różne oblicza - polityczne, społeczne, biurokratyczne, kosmiczne. Starcie z nimi prędzej czy później nadejdzie, stając się doświadczeniem donośniejszym niż dźwięki chóru okraszające genialną ścieżkę dźwiękową produkcji, by w innym miejscu przybierać formę konfrontacji z czymś, co jest dla nas niepojęte, jak rozmowa Lokiego i Sylvie z wymykającym się prawom logiki Kangiem. Wzorem protagonisty pozostaje tylko pogodzić się ze swoim losem i zaakceptować mankamenty, które są przecież nieodłączną cząstką naszej natury. Przygoda trwa, nawet jeśli nic już nie będzie takie samo.
Loki popycha MCU na inną trajektorię, zostawiając nas po 1. sezonie z mnóstwem pytań. Dokąd udała się Ravonna? Czy na ekranie zobaczyliśmy odmienną wersję TVA, czy też śmierć Zdobywcy doprowadziła do nieznanych na razie zmian w psychice bohaterów? Ile wariantów Kanga krąży po multiwersum i kim właściwie są? Na odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze poczekać. Póki co Marvel Studios zrodziło w widzu przekonanie, że nawet w fantastycznie skrojonej pod kątem rozrywkowym historii można znaleźć miejsce na transformację i jej centralnej postaci, i postrzeganego kompleksowo Kinowego Uniwersum Marvela. W pamięci zostają również popisy aktorskie Majorsa, Toma Hiddlestona, Owena Wilsona i Sophii Di Martino, unikalna scenografia i bodajże jedna z najlepszych warstw muzycznych w historii projektu. To naprawdę dużo jak na serial, który jeszcze kilka tygodni temu jawił się jak kolejny przerywnik w drodze do wrzucania w obrębie MCU wyższego biegu fabularnego. Loki w ostatecznym rozrachunku staje się jedną z najdziwaczniejszych, jeśli nie najdziwaczniejszą odsłoną przedsięwzięcia, posiadającą niepodrabialny styl i uwypuklającą niezliczone możliwości scenariuszowe. Serial uzmysławia nam w dodatku, że Kevin Feige i jego armada mają sporo czasu, by nas jeszcze zaskoczyć. Właściwie cały czas (wielo)świata.