Czasy, w których udział Ala Pacino w jakimś projekcie był gwarancją wysokiego poziomu już dawno minęły. I to chyba bezpowrotnie.
Policjantem jest się przez całe życie. Przynajmniej tak twierdzi emerytowany detektyw z wydziału zabójstw, Ray Archer (
Al Pacino), który wraz z kryminalnym profilerem Willemem Ruineymem (
Karl Urban) i dziennikarką śledczą Christi Davies (
Brittany Snow) próbuje schwytać seryjnego mordercę. Jego przeciwnik w każdym miejscu zbrodni zostawia wskazówki, które mogą doprowadzić do jego zatrzymania. Rozpoczyna się gra w tak zwanego „wisielca” z wymiarem sprawiedliwości.
M jak morderca miało być w założeniu wciągającym filmem o wyrachowanym mordercy i starym policjancie, który ma go zatrzymać. Na myśl przychodzi od razu
Se7en Davida Finchera. Jednak porównanie tych dwóch filmów to jak wyścig malucha z ferrari. Produkcja Johnny’ego Martina jest pełna logicznych dziur i bzdurnych rozwiązań. Śledztwo, które prowadzą główni bohaterzy jest nudne i posuwa się do przodu wyłącznie dzięki przypadkowi. Nic nie ma tu sensu. Ani sposób zabijania, ani umieszczania zwłok nie tworzy jakiegoś logicznego schematu. Wszystko jest tu przypadkowe i tylko główni bohaterzy widzą tu jakiś wielki zamysł zabójcy. Gdy dochodzi do wielkiego finału, widz jest już tak znudzony, że czeka tylko na napisy końcowe. Gdyby ten finał był jeszcze jakiś zaskakujący, ale autorzy scenariusza sięgnęli po jeden z większych banałów. Cały film jest zlepkiem filmów, które uznawane są za kanon tego gatunku. Reżyser ani razu nie pokusił się o oryginalność. Nawet nie stara się wymyślić jakiegoś ciekawego zwrotu akcji w całej tej historii. Wszystko jest tu do bólu liniowe.
Pod względem obsady to
Hangman prezentuje się zacnie. Pacino, Urban czy Shahi to aktorzy potrafiący grać emocjami tak, by widz siedział w ciągłym napięciu. Jednak w tym wypadku nie korzystają z tej umiejętności lub skutecznie zostali zablokowani przez reżysera, mającego inną wizję. Coś się starają zrobić, coś próbują, ale wychodzi to nijako. Największym rozczarowaniem jest Pacino, po którym oczekuje się wspaniałej gry, a nie schematycznego wygłaszania kwestii i snucia się po ekranie. Liczyłem na kreację chociażby zbliżonej do tej z
Insomnia, a dostałem
Jack and Jill. Z przykrością muszę stwierdzić, że Pacino powoli zamienia się w Cage’a grającego w projektach niskich lotów, byleby tylko zarobić.
M jak morderca to strata czasu i pieniędzy. Jest wiele ciekawszych propozycji w kinie niż najnowszy film Martina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h