Czy jesteś sam? – zapytała kobieta w barze w ostatnich scenach poprzedniego sezonu. Tak, jestem sam - zdaje się odpowiadać Don dziesięć miesięcy później. Draper najsprawniej posługuje się słowami, teraz jednak milczy. Przez pierwsze siedem minut na ekranie w ogóle się nie odzywa. Nie musi – początkowe sceny mówią więcej niż tysiąc słów. Widzimy Dona na zalanej słońcem rajskiej plaży – ważny klient wysłał go tutaj na luksusowe wakacje. Tuż obok niego pręży się w bikini młoda, piękna żona, barmani donoszą kolorowe drinki. On jednak nie jest zadowolony – zupełnie nie wpisuje się w ten obraz. Nie potrafi się bawić, śmiać się wtedy, kiedy wszyscy się śmieją, tańczyć, kiedy inni tańczą. Nie zmienia tego hawajska koszula, girlanda z kwiatów na szyi ani trawka, którą Megan zdobywa tajemnym sposobem (zaczynam się poważnie zastanawiać nad tym, czy kiedykolwiek stać go było na spontaniczność, czy też zawsze był sztywniakiem bez poczucia humoru). Tryskająca energią Megan, pląsająca na scenie na oczach wszystkich (miła niespodzianka dla fanów zeszłorocznego "Zou Bisou Bisou"), przeraża go i zawstydza.

[image-browser playlist="592199" suggest=""]
©2013 AMC

Żona nie dostrzega żadnych oznak jego wewnętrznego kryzysu, gdyż jest zbyt zajęta swoim nowym, wspaniałym życiem gwiazdy. Wstawiennictwo Dona pomogło jej zagrać w reklamie. Niedługo potem dostała angaż w popularnym serialu telewizyjnym "To Have and to Hold". Jest z siebie dumna, w pełni zaaferowana pracą, uszczęśliwiona tym, ze ludzie rozpoznają w niej serialową Corrine. Uważa, że wiedzie idealne życie z idealnym mężem u boku. Nie wie jednak, że w momencie, w którym otworzyły się przed nią drzwi kariery, straciła szacunek męża i strąciła z jego nosa różowe okulary, przez które dotychczas na nią patrzył.

W życia wędrówce, na połowie czasu, straciwszy z oczu szlak nieomylnej drogi, w głębi ciemnego znalazłem się lasu – deklamuje Don. Nietrudno zorientować się, że nie jest to wyłącznie cytat z jego plażowej lektury (jak się później okazuje, nie będącej jego własnym wyborem). Nie dałoby się chyba dobitniej opisać sytuacji, w jakiej się znajduje. A tak właściwie, w jakiej znajdował się już od samego początku serialu, tylko dopiero teraz coraz mocniej sobie to uświadamia.

Jego nocną samotność zakłóca przypadkowy natręt, świętujący dość intensywnie swój wieczór kawalerski. Pozornie nieistotne spotkanie nabiera większego zdarzenia wraz z pewnym zdaniem wypowiedzianym przez młodego żołnierza: Wierzę, że to, co dajesz z siebie, zawsze do ciebie wraca. Kiedyś to ja będę weteranem w raju. Kiedyś to ja będę tym facetem, który nie może spać i rozmawia z nieznajomymi. Mężczyzna spotkany w barze pozostawia po sobie także ślad materialny. On i Don przez przypadek zamieniają się zapalniczkami, które dostali będąc na służbie. Przedmiot ten, wraz z wyrytymi na nim słowami, nie daje mu spokoju. Usiłuje się go pozbyć, ale on wciąż do niego wraca. Jego przeszłość go ściga, a wspomnienie Dicka Whitmana stoi po drugiej stronie drzwi.

Pobyt na Hawajach był dla Dona ważnym doświadczeniem, przynajmniej stale to powtarza, ale jego sens wciąż mu umyka. On, mistrz słów, tym razem nie potrafi go wytłumaczyć ani sprecyzować. Stara się za wszelką cenę tę myśl złapać. Potrzebuje wytłumaczenia, oświecenia, dostępu do wiedzy tajemnej. Wpada w prawdziwą obsesję na punkcie życia i śmierci. Fascynuje go sąsiad-lekarz, który w jego oczach staje się niemalże czwartą Mojrą, trzymającą w rękach nić i nożyce. Pijany, wręcz agresywnie dopytuje swojego windziarza o to, co widział w czasie śmierci klinicznej.

[image-browser playlist="592200" suggest=""]
©2013 AMC

To, że Don ma kochankę, zbytnio mnie nie dziwi. Na dobrą sprawę wiedzieliśmy, że tak właśnie będzie, oglądając ostatnie sceny poprzedniego sezonu. Nie po raz pierwszy przekonujemy się, że Draper nie potrafi nawiązać głębszych relacji z ludźmi i uwiedzenie żony człowieka, którego zaprasza do domu i nazywa swoim przyjacielem, jest zdecydowanie w zasięgu jego możliwości. Prawdziwie zaskakuje jedna z ostatnich scen odcinka. Sylvia pyta: Czego życzysz sobie na ten rok? Don odpowiada: Chcę przestać to robić. Nie wiemy, czy chodzi mu tylko o zdrady, czy ma na myśli coś znacznie większego.

Don szuka ucieczki, robiąc dokładnie te same rzeczy, które zawsze robił w takiej sytuacji: uwodząc nową kobietę, zwiększając dzienną dawkę alkoholu. Widzieliśmy to już tak wiele razy, ale czy można narzekać, że Don jest Donem? Pokaz slajdów w końcowych scenach odcinka niczym prawdziwa machina czasu przenosi nas kilka lat wstecz, do ostatniej odsłony sezonu pierwszego, kiedy to Don prezentował kampanię reklamową dla firmy Kodak. Pamiętacie? Wtedy Don, oglądając zdjęcia swojej rodziny, mówił, że to jest właśnie miejsce, w którym chce się znaleźć, miejsce, gdzie jest kochany. Gdzie chciałby być teraz?

Roger Sterling jest już tylko kilka kroków od przepaści, znajduje się w ostatnim stadium kryzysu. Stan oświecenia po LSD najwyraźniej był bardzo krótkotrwały. Jest też na zdecydowanie wyższym poziomie wtajemniczenia niż Don. Jego monologi o drzwiach i oknach, mostach i bramach, wygłaszane na kozetce u psychiatry (swoją drogą, pamiętacie, jak w pierwszym sezonie wyśmiewał terapię Betty?) klarownie objaśniają wszystko, o czym mówi ten odcinek. Ale przecież Sterling zupełnie w tę terapię nie wierzy. Nie oczekuje żadnych rozwiązań, nie spodziewa się pomocy. Analizuje sam siebie. Płaci psychiatrze za to, żeby go słuchał, za jego zainteresowanie; od lekarza oczekuje jedynie, żeby stał po jego stronie i śmiał się z jego dowcipów. Roger nawet w takiej sytuacji robi ze swojego życia wielkie show (To jest MÓJ pogrzeb!). Widać jednak, że jest przerażony.

Sceny z jego udziałem robią kolosalne wrażenie (jak zwykle wielkie brawa dla Johna Stattery!). Pozorna obojętność wobec wiadomości o śmierci matki i chłodne "cheers" po wyjściu sekretarki, zupełne załamanie po otworzeniu pudełka po zmarłym pucybucie. Roger twierdzi, że nic nie czuje, że potrzebuje wakacji. Jest na tyle zmęczony, że nie ciekawi go już, co może znajdować się po drugiej stronie drzwi. Śmierć matki była ostatnim doświadczeniem, jakie go czekało. Niewidzialny spadochron się rozpadł - nie będzie mógł już bezpiecznie skakać z żadnych wysokości, czeka go tylko upadek. A teraz wiem, że wszystko, co będę robić od tej pory, będzie już tylko traceniem wszystkiego. Matka umiera, w SCDP nikt się z nim nie liczy, była żona przychodzi na pogrzeb z kochankiem, Joan, którą pośrednio prosi o pomoc, nawet nie pojawia się na ceremonii (brakuje jej w tym odcinku...), a córka, której ofiarowuje cenną rodzinną pamiątkę, prosi o jego pieniądze i znika.

[image-browser playlist="592201" suggest=""]
©2013 AMC

Tak właściwie cały odcinek traktuje o śmierci. Zaczyna się od niej i się nią kończy. Mamy więc śmierć w dosłownym znaczeniu: umiera matka Rogera, matka Sandy, pucybut, windziarz. Kampania reklamowa wszystkim poza Donem kojarzy się z samobójstwem (być może dlatego, że tak naprawdę odzwierciedla to, o czym Don marzy: porzucenie własnej skóry i bycie po prostu sobą. Dopiero inni uświadamiają mu, co to tak naprawdę znaczy). Nawet futerał na skrzypce ma kształt trumny. W końcu jednak widzimy Drapera, który nie tylko stale myśli o śmierci, ale po prostu nią emanuje. Wygląda, jakby nigdy nie spał, a gdy śpi, wygląda jak zmarły spoczywający w trumnie. Megan ruchem dłoni zamyka mu oczy. Wydaje się, że jedyną przeszkodą w odpłynięciu do krainy umarłych jest brak srebrnego obola na języku.

Dużo lepiej radzą sobie kobiety. Peggy, pochłonięta do granic możliwości nową pracą, sprawdza się na nowym stanowisku lepiej niż dobrze. Szanują ja podwładni, chwalą szefowie. A ona doskonale wie, że na to zasługuje. Jest pewna siebie i swoich umiejętności. Chociaż przeniosła się do innej agencji, wciąż nie uwolniła się jednak od wpływu Dona. Nietrudno zauważyć, że panna Olson, najpewniej zupełnie nieświadomie, powtarza pewne wzorce kierowania zespołem (wyobrażam sobie, że Draper identycznie poprowadziłby rozmowę ze swoimi podopiecznymi) i kontaktu z klientami (nawet intonuje tak jak Don), w dodatku również te, które sama tak mocno niegdyś krytykowała. Jej związek z Abem też wygląda coraz lepiej (chociaż wygląda na dużo bardziej zadowoloną z życia, kiedy godzinami plotkuje ze Stanem. Kto by pomyślał...).

Pewną domowa rutynę wypracowała sobie także Betty. Nie jest to życie szczęśliwe, wymarzone, ale jednak całkiem znośne. Wciąż ma problemy z nocnym podjadaniem oraz z Sally, która zwraca się do niej po imieniu i zamyka jej drzwi przed nosem (jedyny akcent humorystyczny w odcinku). Chwile pogodzenia się z losem przeplatają się jednak ze zrywami buntu. Betty chce być wtedy widoczna, dostrzeżona, chce coś znaczyć i robić coś, co ma znaczenie. Spoufala się z Sandy, matkując jej i dając rady. Robi to o wiele umiejętniej niż w stosunku do własnych dzieci. Kiedy nie może wygrać zainteresowania zwykłymi metodami, szokuje. Z Grace Kelly przeobraża się w Elizabeth Taylor. Przedstawia mężowi chorą wizję gwałtu na 15-letniej koleżance Sally, w którym ona miałaby mu dopomóc (!!!), a chwilę później okrutnie wyśmiewa jego konsternację i zakłopotanie. Trudno jej pogodzić się z tym, że czasy świetności ma się już za sobą i jej jedyną rolą życiową jest teraz bycie przykładną żoną i stateczną matką trójki dzieci. Policjant wystawia mandat, ignorując zupełnie jej pełen słodyczy uśmiech. Sandy, w której Betty może dostrzega coś z dawnej siebie, ignoruje jej matczyne porady. W domu Francisów panuje jednak względny spokój.

Jak wypada odcinek od strony technicznej? Jak zawsze bardzo dobrze. Piękne zdjęcia, zapadające w pamięć ujęcia (jedynie montaż jest może mniej przemyslany i dopracowany, niż w zeszłorocznej premierze). Beethoven i Chopin mieszają się z hawajskimi rytmami. Jane Bryant jak zwykle nie zawodzi, możemy więc podziwiać piękne kreacje modne w 1968 roku. Panowie też akcentują zbliżające się lata 70. – nagle na ekranie zrobiło się aż gęsto od wszelkiego rodzaju wąsów i baczków (moim numerem jeden jest broda Stana, za to Pete naprawdę lepiej by zrobił, gdyby przestał zmieniać wizerunek...).

[image-browser playlist="592202" suggest=""]
©2013 AMC

"Mad Men" zawsze opierał się na emocjach bohaterów, ich życiu wewnętrznym. Weiner jest jednak w tym odcinku jeszcze bardziej wymagający niż zwykle. Stale każe nam myśleć, intensywnie zastanawiać się nad każdą sceną posiadającą drugie dno, każdym dialogiem o podwójnym znaczeniu. Nic nie jest przypadkowe. Można w nieskończoność bawić się w nowe interpretacje, subtelne nawiązania. Po końcowych napisach jest się zmęczonym psychicznie bardziej niż po kilkudniowej nauce do egzaminu.

Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mogło być jeszcze gorzej – narzeka niezastąpiona Pauline Francis. Obawiam się, że jej wyobraźnia jest dość ograniczona. Czy w tym sezonie przejdziemy wraz z bohaterami przez wszystkie dziewięć kręgów piekła? Na to się zanosi. Z drugiej strony, czego innego mogliśmy się spodziewać? Przecież od początku wiadomo było, że kampanie reklamowe, atmosfera lat 60., wydarzenia polityczne w kraju to tylko tło. Prawdziwym celem zawsze było pokazanie tych ludzi, których życie wciąż na nowo rozpada się na kawałki, a oni sami spadają w przepaść, jak to widzimy w czołówce. Scenariusz bezbłędnie prowadzi bohaterów dokładnie tam, gdzie mają się znaleźć.

Twórcom serialu po raz kolejny udało się nas zaskoczyć, a wydawało się, że nie będzie to już możliwe. Premiera szóstego sezonu jest zupełnie inna niż wszystkie pozostałe. Jeśli jednak główny motyw premiery stanie się głównym motywem sezonu, nie będę zdziwiona, jeśli wszyscy fani serialu w czerwcu zapiszą na się na zbiorową terapię u psychiatry.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj